Maciej Panczykowski
UW – atrapa dydaktyki
Wydział Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, na którym spędziłem blisko 6 lat, był dla mnie dużym rozczarowaniem. Dosłownie, na palcach jednej ręki można było policzyć wygłaszane tam wykłady, które cechował satysfakcjonujący poziom. Były to: biochemia, zoologia oraz podstawy fizyki i filozofii. A co z resztą wykładów?
Zasługiwały na miano kpiny, nudnego i żałosnego widowiska, na którym słuchacz wstydził się za wykładowcę i udawał, że wszystko jest w porządku. A tamten udawał, że wykłada.
Na łamach NFA spotkałem się ze stwierdzeniem, że w polskim szkolnictwie wyższym dydaktyka przeważa nad nauką. Na UW było zdecydowanie odwrotnie. Nawet modna była tam teza, mówiąca, że naukowcy to pierwszy garnitur (czytaj: nadludzie), dydaktycy to garnitur drugi (chyba normalni ludzie), a uczący jak uczyć – to garnitur trzeci (najwyraźniej - podludzie).
Najśmieszniejsze było to, że orędownikom tej (hipo)tezy najbardziej przydałyby się lekcje dydaktyki. Jakże musieliby się zniżyć…
Niewątpliwie nauka, nauczanie i techniki nauczania, to równie ważne dziedziny ludzkiej działalności, mocno wzajemnie powiązane.
Niedawno w portalu NFA można było znaleźć słuszną myśl, wskazującą zależność dydaktyki od nauki. Jest również odwrotnie. Bardzo pozytywnie na rozwój myśli naukowca wpływa przygotowywanie wykładu. Mówi się, że dopiero wtedy rozumiesz zagadnienie, gdy potrafisz je z sukcesem wyłożyć. Nauka zna przypadki odkryć, które dokonywano podczas przygotowań materiału dydaktycznego. Tak to Mendelejew odkrył układ okresowy pierwiastków, a Łobaczewski – geometrie nieeuklidesowe.
Uniwersytet Warszawski to przodownik rankingów uczelni wyższych. Jest jednak bardzo ciekawe, jakimi kryteriami kierują się twórcy takich zestawień. Liczbą studentów? Liczbą wydziałów? Liczbą pracowników? Rokowanie co do pozytywnego wpływu dużych liczb na jakość nauczania jest co najmniej niepewne.
Może więc liczbą olimpijczyków? Uczelnie mogą ściągać zdolną młodzież właśnie dlatego, że reklamuje je ranking (błędne koło). Nikt potem nie mierzy stopnia jej rozczarowania.
Może zatem liczbą przyjętych do pracy po studiach? Pracodawcy mogą jednak przyjmować kogoś, patrząc na papierek z herbem renomowanej uczelni. Poziomu wiedzy nie da się szybko sprawdzić.
Uniwersytet Warszawski to "markowa" uczelnia. Jest rozreklamowaną (czytaj: przereklamowaną) gwiazdą, i to – moim zdaniem – bardzo jej zaszkodziło.
Dlaczego? Sięgnijmy po przykład z rynku produktów. Oto prawidłowość, którą da się tam dostrzec:
Najpierw produkt jest dobry i nieznany. Producent się stara, a w wyniku solidności i reklamy wyrobiona zostaje marka, związana z produktem. Następuje druga faza: dobry i znany produkt. Ale ona często nie trwa wiecznie, bo niestety, producent "lubi" zorientować się, że produkt sprzeda się teraz bez względu na to, co się z nim zrobi. Produkt "lubi" się więc popsuć, co ma zostać skompensowane przez jego markę i dalsze zabiegi marketingowe. Ta trzecia faza, to jest już degeneracja.
strony: [1] [2]
|