Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Inna prawda o ucz...
Powracająca fala ...
Urodzaj na Akadem...
Darmowy program a...
Jasełka akademick...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 120


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Patologie środowiska akademickiego > Leniwi adiunkci
LENIWI ADIUNKCI

Dyskusja o możliwościach zrobienia kariery naukowej w Polsce skłonił mnie do kilku refleksji na temat naszego szkolnictwa wyższego. Jak jest w uczelniach każdy widzi; przepełnione sale, przeciążeni wykładowcy, niedomogi organizacyjne, a przede wszystkim obniżający się poziom nauczania. W zasadzie wszyscy zgadzają się, że jest źle. Większość wypowiadających się skarży się na marne finansowanie nauki i lukę pokoleniową, a prawie wszyscy uważają, że głównymi winowajcami są leniwi (w podtekście, również głupawi) doktorzy, którym nie chcą lub nie potrafią zrobić habilitacji. Właściwie to oni są wszystkiemu winni; blokują etaty dla młodszych naukowców, nie uprawiają nauki, a głównie nie zdobywają potrzebnych uczelni habilitacji i tytułów.

Jak to niekiedy bywa
Tak się składa, że znam dość dobrze pewien bardzo popularny wydział w jednej z większych uczelni. Wydział ten legitymuje się chyba dobra obsadą; ma (w każdym razie miał, bo ostatnio trzech zmarło) wymaganą do prowadzenia trzech kierunków studiów (zarządzanie, ekonomia i politologia) ilość profesorów i doktorów habilitowanych. Starczyłoby pewnie na jeszcze dwa kierunki, a na politologii na uzyskanie praw doktoryzowania. Jest wszakże pewien mały problem. Otóż większość tych profesorów swoje stopnie i tytuły uzyskała w nieistniejących już dziś uczelniach partyjnych, zarówno w Polsce, jak i ZSRR i „demoludach”. Wydziałem dowodzi absolwent i doktor Wojskowej Akademii Politycznej im. Felusia Dzierżyńskiego. Sądząc po specjalnościach (większość pracowała w Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR w Zakładzie Teorii Partii, czy podobnych) trudno byłoby znaleźć na współczesnej uczelni przedmiot, którego mogliby nauczać. Okazuje się jednak, że specjalności te są obecnie tak bardzo pożądane, że niektórzy zmuszeni byli brać ponad 1000 (tysiąc) godzin nadliczbowych i drugie etaty w innych szkołach, mimo, że np. z racji wieku lub pełnionych funkcji korzystali z 30% obniżki pensum dydaktycznego (ze 180 do 120 godzin w roku). Bywało też, że prowadzili np. po ponad dwustu dyplomantów rocznie, a jeden pan (ten akurat doktor) „przepracował” w roku 2000/2001 ponad 1900 godzin dydaktycznych, w tym ok. 400 w odległej od siedziby uczeni jej zamiejscowej, a nielegalnej, filii. Zdecydowanie nie można powiedzieć, że byli leniwi. Z publikacjami było trochę gorzej i większość ukazywała się w pismach określanych przez prof. Jamiołkowskiego jako „szmatławe”, ale ideałów przecież nie ma. Tak duże zaangażowanie w pracę dydaktyczną wymagało ofiar w postaci np. łączenia grup ćwiczeniowych, ale czego nie robi się dla podniesienia poziomu scholaryzacji. I poziom się podnosił. Przed dwoma laty Wydział ukończyło prawie trzy tysiące absolwentów, z których większość zrezygnowała z atrakcyjnych ofert pracy i zasiliła szeregi bezrobotnych. (w tej dziedzinie mające tę Alma Mater województwo od wielu lat ambitnie walczy z Mazurami o palmę pierwszeństwa). Jeden facet (ten akurat doktor) się wyłamał i zaczął pyskować, że dwa tysiące godzin w roku to za dużo, bo trzeba by pracować cały rok po kilkanaście godzin dziennie (rok akademicki to 30 tygodni), ale okazało się, że we właściwym czasie nadszedł termin jego rotacji więc go wywalono. Licząc wg kryteriów KBN miał większy dorobek naukowy niż kilku profesorów tego wydziału łącznie, ale kto by się takimi drobiazgami przejmował. Gość myślał początkowo, że prześladują akurat jego, ale szybko okazało się, że miał w Uczelni poprzedników i zrozumiał, że jego przypadek, to nie wyjątek, ale reguła. To prosta reguła. Nie wychylaj się; cokolwiek byś widział nie reaguj, chwal co masz i siedź cicho. Otóż to jest właśnie problem tej (czy tylko tej?) uczelni. Ta 30-tysięczna uczelnia jest w nauce prawie nieznana. A jest tak m.in. dlatego, bo nie da się oddzielić zachowań społecznych od naukowych, gdzie trzeba się wychylać. W naukach ścisłych jest to (oddzielenie) możliwe (por. np. Kurczatow czy lekarze III Rzeszy), ale w naukach społecznych prowadzi do degrengolady. Uczelnie są systemami zhierarchizowanymi i reguły ustalają nie adiunkci czy wykładowcy, ale profesorowie (wystarczy spojrzeć na skład Senatu). Nie twierdzę, że system ten ma same wady, ani, że to profesorowie odpowiadają za całe zło (nb. znam wielu usiłujących to naprawiać), ale opinia, iż to „jedynie doktorzy” winni są całemu złu jest po prostu dużym uproszczeniem.




strony: [1] [2]
nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.03 | powered by jPORTAL 2