Zauważmy też, że profesorowie cieszą się W SPOŁECZEŃSTWIE ogromnym autorytetem; wypowiedź, która w ustach przeciętnego obywatela nie jest warta wzmianki, w ustach profesora nabiera dużego znaczenia. Ludzie po prostu potrzebują autorytetów, tak jak np. dobrej marki samochodu; szybciej uwierzą profesorowi, tak, jak chętniej wsiądą do mercedesa niż np. poloneza. Profesorowie wykazują niekiedy przesadną solidarność broniąc ewidentnie złych decyzji kolegów i brnąc „w zaparte” używają niedopuszczalnych normalnie metod. Np. facet, o którym mowa wyżej został przez przełożonych w istocie okradziony – zabrano mu bez pokwitowania jego własność, a wszyscy kompetentni umyli ręce. Nb. w systemie odpowiedzialności wewnątrz resortu edukacji pracownik nie ma możliwości uruchomienia np. komisji dyscyplinarnej dla swego przełożonego. O skierowaniu sprawy na komisję decyduje Rektor, a Rektora przed taką komisją postawić może tylko minister. Ja o takim przypadku nie słyszałem. Źle pojmowana solidarność generuje tu ogromne napięcia i prowadzi do wielu nadużyć. Utajnianie dorobku naukowego i rozliczeń grantów również wytwarza nikomu niepotrzebne podejrzenia o nadużycia; wspomnianej wyżej Alma Mater nawet wyrok NSA nie jest w stanie zmusić do upublicznienia, a przynajmniej pisemnego ujawnienia dorobku jej profesorów. Generalnie zagubiono zasadę mówiącą, iż szlachectwo zobowiązuje. I to jest chyba główny problem; bez tego nie utrzyma się żadna hierarchia, bo system traci możliwość samooczyszczenia.
Bez iluzji
W mojej opinii dużą część winy za obecne niedomogi szkolnictwa ponosi nieuprawnione przedłużanie PRL-owskiego sposobu myślenia o szkolnictwie na sytuację dzisiejszą. Nauka i szkolnictwo wyższe otrzymywały wtedy z budżetu (relatywnie, nie wiem czy bezwzględnie) znacznie więcej niż dziś (nie oznacza to, że wystarczająco dużo). Dziś zrobić się tego nie da, w budżecie brak jest forsy nawet na zdrowie. Przemysł nie ma pieniędzy więc mówienie o jego udziale w finansowaniu nauki to iluzja. Jedyna możliwość to rezygnacja z i tak już mocno dziś iluzorycznego bezpłatnego kształcenia i przesunięcie części otrzymanych w ten sposób środków na finansowanie nauki.
Co mamy?
Najważniejszą częścią oceny uczelni czy wydziału jest dziś „utytułowienie” jej pracowników. Nie ważne, kto za co taki tytuł ma, ważne, że go posiada i może być zaliczony do „minimów kadrowych”. We wspomnianej Alma Mater znalazłem np. profesora zwyczajnego, który nie opublikował żadnej pracy w czasopiśmie naukowym. Nie uważam, że należy oceniać ludzi tylko po ich publikacjach, ale to akurat kryterium jest w jakimś sensie wymierne. Nie wiem co jeszcze należałoby oceniać; uważam jednak, że powinny to być jakieś kryteria w miarę wymierne, przynajmniej te główne. Jednostkę organizacyjną uczelni można by oceniać przez ilość publikacji jej pracowników w określonym, w miarę wspólnym temacie. Uczelnię można sprawdzić tylko przez ocenę poziomu jej absolwentów. Aby móc to uczynić wypadałoby ustalić jednolite kryteria takiej oceny. Byłoby to chyba lepsze niż trudne do zrealizowania ocenianie przez PKA (oceny nie są stabilne, bo ocenianych uczelni jest zbyt dużo) czy obowiązujący dziś system tzw. oceny parametrycznej.
Miałem już sporo kłopotów z tytułu pisania różnych tekstów. Moje zapotrzebowanie w tym zakresie zostało całkowicie wyczerpane. Jeśli Redakcja zdecyduje się opublikować te uwagi, to bardzo proszę o zachowanie mych danych do wiadomości Redakcji.
Olaf
strony: [1] [2]
|