Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Inna prawda o ucz...
Powracająca fala ...
Urodzaj na Akadem...
Darmowy program a...
Jasełka akademick...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 119


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Varia > Elementy socjologii kwantowej, czyli o tym jak gadające matematyką zwierzęta mogłyby w Noc Wigilijną rozmaitości społeczne post

 Waldemar Korczyński


Elementy socjologii kwantowej

czyli o tym

jak gadające matematyką zwierzęta mogłyby

w Noc Wigilijną rozmaitości społeczne postrzegać


Tekst poniższy jest wynikiem baaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo luźnych, świątecznych i nieszczególnie głębokich przemyśleń autora o pewnych osobliwościach rozmaitości społecznych (nie tylko akademickich!) i nie ma żadnych ambicji do adekwatnego tych rozmaitości opisywania. Dawniej powiedziałbym po prostu, że jest to żart, ale dziś, tu i teraz, mówić tak chyba nie wypada, bo wkoło ludzie poważni i poważnymi zajmujący się problemami, więc nie bardzo wiem co miałbym powiedzieć, aby tekst taki krótko określić. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej niektórzy z ewentualnych Czytelników pojęcie żartu pamiętają i tak właśnie poniższe słowa potraktują. Wszystkich innych pokornie proszę o wybaczenie i zapewniam solennie, że nawet w Wigilię (a piszę to już po Świętach) nie wpadłbym na pomysł, aby traktować te rozważania poważnie. Jeśli czują Państwo, że nie starczy Im poczucia humoru, to najlepiej będzie w ogóle tego tekstu nie czytać, wiele nie stracicie.


Podobno matematyka jest językiem fizyki, a językiem matematyki jest algebra, również liniowa. W tej ostatniej jest coś takiego jak będąca pewnym ciągiem (uporządkowana) baza, z której elementów – przy pomocy dwóch tylko operacji: dodawania i mnożenia przez skalar - zbudować można dowolny element podstawowej dla tej dziedziny struktury, tzw. przestrzeni liniowej. Matematycy niczego szczególnego w tej konstrukcji nie widzą, ale fizycy wykoncypowali (dokładniej to jeden fizyk pod tytułem Schroedinger), że takie niebazowe wektory to przedstawiają tzw. stany splątane, które podobno istnieją, ale nie wiadomo, niestety jak, bo normalna intuicja całkiem się tu gubi. I żeby było weselej, to powiadają jeszcze (fizycy, oczywiście), że stan taki ma to do siebie, że jak się go zmierzy, to on się zmienia, więc ten pomiar psu na budę się przyda (no, może nie do końca dokładnie tak, ale taka jest mniej więcej ta ideologia). I powiadają jeszcze (ci fizycy, naturalnie!), że jest to jedna z podstawowych różnic między światem makro i mikro. Na fizyce kwantowej to ja się za bardzo nie znam, ale coś tam, tak piąte przez dziesiąte, ze studiów pamiętam i dochodzę do wniosku, że ci fizycy, to zarozumiali okrutnie być muszą, bo przecież dokładnie takie same zjawiska zachodzą w będącej jaknajbardziej makro każdej - w szczególności akademickiej - społeczności. Stan obiektu kwantowego i akademickospołecznego opisuje się tym samym typem obiektów matematycznych; ciągiem wartości pewnych atrybutów (np. pęd czy polaryzacja dla fotonu lub wzrost i stopień umiłowania świętego spokoju dla ludzi, w tym ludzi uczonych). Ciąg taki, np. postaci

a·uczoność+b·uczciwość+c·moralność,

nazywany dla hecy wektorem, to właśnie pewna charakterystyka człeka uczonego. W normalnym świecie atrybuty takie nie są mierzalne, ale nauka współczesna nie takie rozwiązuje problemy, więc my mierzymy je nie tylko (dodatnimi, oczywiście) liczbami rzeczywistymi czy też dodatnimi (to taki, typowy dla tych przestrzeni ewenement, nieobecny w innych przestrzeniach liniowych) liczbami dobrze (!) zespolonymi, a jak trzeba to i równie dobrze zespolonymi liczbami wyższych wymiarów. W skali makro powyższy zapis wektora akademickospołecznego przeczytalibyśmy pewnie tak, że opisywany tym wektorem tzw. uczony jest (na)uczony w stopniu a (np. w 110 procentach, tzn. jest w swej dziedzinie najlepszy we Wszechświecie i Okolicach), uczciwy w stopniu b (pewnie podobnie, albo i na 120%) i moralny w stopniu c (skali może zabraknąć). W skali mikro czytalibyśmy to trochę inaczej; mierząc wspomniane wartości charakterystyki człeka uczonego dowiemy się, że jest on (na)uczony z prawdopodobieństwem a, uczciwy z prawdopodobieństwem b i moralny z prawdopodobieństwem c. Pomiar ten jednak – tak mówi kwantowa logika – niewiele jest warty, bo ingeruje w stan obiektu uczonego i na jego (pomiaru, nie obiektu) podstawie niczego antycypować się nie da. W tzw. teorii obliczeń kwantowych wykoncypowano „bramki kwantowe”, które na wspomnianych wyżej współczynnikach a, b i c dokonują przeróżnych manipulacji zwiększając pewne prawdopodobieństwa. Odbywa się to, niestety!, zawsze kosztem innych prawdopodobieństw; zwiększając np. prawdopodobieństwo okazania się uczonym zmniejszalibyśmy prawdopodobieństwo okazania się moralnym lub uczciwym. Chodzi o to, że w fizyce kwantowej suma tych współczynników (czyli prawdopodobieństw) musi być równa jedności. To trochę tak, jak rozumuje szeregowy wyborca; nie zagłosuje na zbyt mądrego, bo podejrzewa, że wartości pozostałych cech są tak niskie, że facet wykorzysta swą intelektualną przewagę nad wyborcą, aby go zrobić w bambuko, nie zagłosuje na zbyt uczciwego, bo boi się, że nie starczy mu moralności, by darować wyborcy jego drobne grzeszki, nie wybierze też za bardzo moralnego, bo mógłby takie grzeszki odpuścić sąsiadowi wyborcy np. dlatego, że ten ostatni i tak został przez tego pierwszego (wyborcę) wyrolowany. To taka praktycznie stosowana zasada zachowania równowagi. Widać to zresztą chyba również w „dużej” polityce, kiedy to państwa za bardzo silne rzadko bywają „moralne” (jakkolwiek by tę moralność rozumieć), a te bardziej „moralne” nie mają dostatecznie dużo siły, by innych swą moralnością zarazić. Tak czy owak takie kwantopodobne rozumowania występują w życiu zwyczajnym dość często. Typowym przykładem jest wielokrotne dawanie forsy gościowi – niekoniecznie akademikowi, inne elity też mają swoje elity – który za każdym razem sprawę zawalał. Każdy pomiar wyników jego pracy ingeruje w stan zawalacza (najlepiej w ogóle nie mierzyć, bo niepotrzebnie – por. następne zdanie – krzywdę mu robimy) więc niczego z tego pomiaru wnioskować nie można, w szczególności nie ma podstaw sadzić, że kolejny raz zawali. Forsa mu się więc należy jak psu micha! Społeczność akademicka jest od niektórych z kwantowych wad chyba jednak wolna. Chodzi o to, że obiekty kwantowe można przekształcać na wiele sposobów, w tym dowolnym właściwie przekształceniem zachowującym iloczyn skalarny, czyli pewną miarę tego obiektu (np. odchylenia od niektórych wektorów bazowych, w naszym przypadku np. od moralności). Wydaje mi się otóż, że obiekty akademickie, a dokładniej akademickie przekształcenia obiektów uczonych, własności takiej nie mają. Jest chyba nawet w jakimś sensie „dualnie”. Rzecz w tym, że w świecie kwantów istnieje możliwość (np. poprzez obrót) zwiększenia jednej współrzędnej takiej charakterystyki bez zwiększania innych (prawdę mówiąc to niektóre z tych innych, to się wtedy nawet zmniejszają). Obiekty akademickie można tylko mnożyć przez robiące za skalary stopnie i tytuły naukowe. Jak się pomnoży przez „doktora” to wiadomo od razu, że w wielu dziedzinach jest taki człek lepszy niż byle magister, albo z przeproszeniem maturzysta jakiś. Jak pomnożysz doktora przez habilitację, to nie tylko współrzędne się zwiększają, ale i ich ilość, tzn. ilość dziedzin, gdzie jest on od byle doktorzyny lepszy również znacząco rośnie. Taka jednokładność powiększa wymiar! Tego żadne przekształcenie unitarne nie potrafi! A w tych przestrzeniach tożsamości się nie stosuje; nie da się w tzw. punktach rotacyjnych stwierdzić, że nic się nie zmieniło. Taki wektor wypadałby z rozważanej przestrzeni! Pomnożenie przez „profesora” prowadzi do przestrzeni o wymiarze nieskończonym (czyli dopiero teraz prawdziwie kwantowych socjologicznie!), bo nikt dokładnie chyba nie wie, jak znaleźć taką branżę, w której prawdziwny (to znaczy, taki, którego naukowe dokonania są tajne, bo często bywają też i tacy zwyczajnie normalni) profesor przyzna się do niekompetencji. Na pewno nie będzie to moralność, bo wiadomo powszechnie, że każdy profesor prawdziwny autorytetem jest moralnym jak wieża Eifla wśród góralskich chatek. Takich osobliwości reprezentowania obiektów akademickich w przestrzeniach liniowych znaleźć można więcej. Nie wiadomo dokładnie, czy osobliwości te dotyczą tylko przekształceń przestrzeni społecznoakademickich czy też sama ta przestrzeń ta nie jest izotropowa, bo zwiększanie współrzędnej wymiaru „uczoność” powoduje natychmiastowe powiększenie pozostałych współrzędnych, ale tak czy owak nie jest to żadna nudna i dobrze rozpoznana przestrzeń typowa dla np. społeczności nieelitarnych. Zauważcie Państwo jak bardzo aksjomaty takie wzbogacają teorię. Jak pięknie wyglądać teraz będą rozmaite twierdzenia o ortogonalizacji. A twierdzenie spektralne to sam miód na serca miłośników nauki. Gdzie by który pomyślał, że wymiar mu się zwiększy! I wszystkie wartości własne ma większe od jedności! Toż to nawet czterej pancerni po litrze gorzały na łeb (Szarikowi dwa litry, bo z gadającymi matematyką pancernymi nawet psu ciężko wytrzymać) niczego takiego nie by wymyślili! Pojęcia nie mam dlaczego ludzie w algebrze liniowej uczeni do dziś temat olewają. Może dlatego, że w matematyce tych „prawdziwnych” jakby trochę mniej więc temat za mało ważny uważają? A może – Boże uchowaj – ktoś już pokazał, że świat akademicki jest w ogóle nieliniowy więc bardziej chaotyczny niż obliczalny? Kto zatem i jak forsę dla akademików liczy?!


Jeszcze słowo usprawiedliwienia. Inspiracją do napisania tego tekstu była dyskusja z dwoma Paniami fizyczkami (czy fizykami? Nigdy dokładnie nie wiedziałem jak się to mówi i pisze.), które usiłowały wytłumaczyć mi jak to jest, że ten sam foton jest w tym samym momencie w dwóch różnych miejscach. To jest fajny przykład, bo liczy się toto (podobnie jak pisze się o etyce) relatywnie łatwo, a ze zrozumieniem bywa, niestety, gorzej. Może być i tak, że mój stopień pojmowania etyki jest taki sam jak stopień rozumienia tego rozdwojenia (to się chyba ładnie i elegancko nazywa „bilokacją”) fotonu i to właśnie jest przyczyną pisania takich tekstów.

nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.037 | powered by jPORTAL 2