Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Inna prawda o ucz...
Powracająca fala ...
Urodzaj na Akadem...
Darmowy program a...
Jasełka akademick...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 137


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Varia > Stauffenberg w dobie demokracji uczelnianej

 Waldemar Korczyński

Stauffenberg w dobie demokracji uczelnianej

Ważną, być może najważniejszą, cechą organizacji akademickiej społeczności jest jej kolegialność. Ta demokracja polega jednak głownie na tym, że kolegialne podejmowanie decyzji rozmywa odpowiedzialność za te decyzje. Problem jest znany każdemu chyba pracownikowi uczelni; komisja decyduje o przyjęciu, o nagrodach (karach; mnie np. nie ukarał Rektor ani Dziekan, ale wysoka Komisja Dyscyplinarna), utajnieniu lub nie dokumentów (tu chyba Autor tego portalu mógłby coś powiedzieć) i generalnie o wszystkim, co jest w uczelni ważne. Teoretycznie istnieje, co prawda jednoosobowa odpowiedzialność Rektora, czy Dziekana, ale w praktyce obaj powołują się na jakieś ciała zbiorowe; senat, komisje senackie, kolegium dziekańskie itp. I z taką „demokracją skutecznie walczyć się nie da. Nawet gdy uparciuch jakiś „wygra”, to winnych” i tak nie ma. I nikt go np. za „pomyłkę” nie przeprosi.

W tym roku minie 65 lat od chwili nieudanego zamachu na Hitlera w lipcu 1944. Nie wiem czy z tej okazji, ale w roku ubiegłym zrobiono film o głównym zamachowcu, a „Stern” (17.12.2008) drukuje o nim spory artykuł. Claus Stauffenberg był, pochodzącym z bardzo starej szlachty, niemieckim oficerem, wychowanym jak wielu jego rówieśników, na XIX – wiecznych idealizacjach starogermańskich sag i patriotyzm pojmował jako możliwość złożenia na ołtarzu Ojczyzny ofiary z własnego życia. Nie miejsce tu na opisywanie jego przymiotów – być może zostanie jednym z pierwszych bohaterów współczesnej Europy, zainteresowanych odsyłam do wspomnianego artykułu – ale artykuł stawia jak sadzę wyraźnie kilka ważnych pytań. Niektóre, np. pytania o to „co by było, gdyby się udało”, są z mojego punktu widzenia mało interesujące (choć może i ciekawe dla historyków), ale wydaje mi się, że niewyartykułowane, niestety, explicite, dwa pytania mogą być ważne również dla dyskutujących na tym portalu.

  • Co ten wykształcony, prawdopodobnie również inteligentny, arystokrata robił w tym towarzystwie? Nie chodzi mi tu o żadne skrupuły moralne (nb. wiedział np. o państwowym ludobójstwie III Rzeszy), ale o to, że musiał akceptować zwyczajne chamstwo np. S.A.-manów. A był niewątpliwie człowiekiem bardzo wrażliwym.

  • Jak wyglądałby taki Stauffenberg dziś, w szczególności w świecie współczesnych elit?

Wydaje mi się, że na pierwsze pytanie artykuł nawet jakoś odpowiada. Otóż tak ważny dla ludzi pokroju Stauffenberga honor pojmowany jest na ogół jako pewien rodzaj stabilności poglądów i gotowość do poglądów tych obrony. Obawiam się, że wieloma sposobami, również na zasadzie, iż cel uświęca środki.

Nie wiem jak Stauffenberg odczytywał Pieśń Nibelungów, ale uważany za jednego z pozytywnych (dokładnie tak, to jest właśnie wzór cnoty wierności!) Hagen von Tronje, aby zapobiec spełnieniu się przepowiedni o fiasku wyprawy, gotów jest utopić Bogu ducha winnego faceta. Tak pojmowany honor wzniosły jest pewnie i z tego powodu, że bazuje na wartościach tyleż pięknych, co prostych. Podobnie jak niewiele bardziej skomplikowane wartości opisywane przez naszego Conrada.

Kłopoty zaczynają się wtedy, gdy takie proste wartości zderzają się z codziennym bardzo skomplikowanym, życiem. I wtedy naładowany nimi osobnik reaguje stosownie do sytuacji, swej wiedzy, wychowania, a głównie pewnie swoich genów.

Jeśli poczuje się oszukany postarać się może np. naprawić spowodowane takim oszustwem zło; nawet – a w tym przypadku chyba szczególnie – ofiarą własnego życia. Jeśli uzna, że przyczyną problemu jest „siła wyższa” naprawi powstałe zło według swojego poczucia sprawiedliwości, jak bohater Conradowskiego „Tajfunu”. Piękne to i szlachetne, ale niekoniecznie uczciwe, a na pewno nie zawsze możliwe.

I tu dochodzimy do drugiego pytania. Kim byłby Stauffenberg dziś?

Otóż zarówno świat Stauffenberga jak i Conrada wsparty był na niekwestionowanych (chyba nawet w ich sytuacji niekwestionowalnych) autorytetach, również tych transcendentnych, czy po prostu abstrakcyjnych.

Autorytety te wyznaczały nie tylko hierarchię wartości, ale również hierarchię będących nosicielami tych wartości ludzi. Jeśli coś szło „nie tak”, to wiadomo było – przynajmniej z grubsza – kto jest winien i komu dać w łeb. Te autorytety ponosiły jakąś odpowiedzialność!

Nie chodzi tu o to, że one się do tej odpowiedzialności poczuwały (choć tak pewnie i było), ale o to, że tak uważała większość im współczesnych. Stauffenberg miał w tym sensie „komfortową” (przepraszam; to wyjątkowo nieodpowiednie tu słowo, ale lepszego nie znalazłem) sytuację, że wiedział (a przynajmniej mógł wedle swej najlepszej wiedzy i sumienia sądzić, że wie) jak wyprostować zawirowania, w które wpadł jego kraj.

Gdzie znalazłby winnego dziś, gdy decyzje podejmują „demokratycznie wybrane” gremia autorytetów moralnych przemawiających językiem, którego często same nie rozumieją?

Hitler był „uczciwszy” (to też fajnie tu brzmi!) niż Stalin. Mówił, że w imię lepszego porządku świata sporą cześć jego mieszkańców trzeba wyrznąć i robił to. Stalin mówił, że wszystkich (kapitaliści to grupka pomijalnie mała) ludzi trzeba uszczęśliwiać i też ich wyrzynał.

W tym sensie zabicie Hitlera byłoby dla świata prostszym przekazem niż zabicie Stalina po jedenastu latach jego rządów. Ale pewnie i zamach na Stalina dałoby się ludziom objaśnić i być może niektórzy (np. chłopi na Ukrainie w czasie Wielkiego Głodu) zrozumieliby, że taki Stauffenberg jest zabójcą innego rodzaju niż „patriota” nabijający na kołek dziecko na Wołyniu. Gdyby jednak Stauffenberg wymordować miał np. całą Radę Sojuza, to sprawa byłaby istotnie inna. Z każdego punktu widzenia. Aspekt „ilościowy” jest oczywisty. Jest jednak jeszcze ważny aspekt jakościowy; gdzie są gwarancje, że wśród zabitych nie było tego jednego, a może i kilku albo i (Boże uchowaj!) kilkunastu sprawiedliwych? I pewnie lud zapytałby Stauffenberga dlaczego nie usiłował ich odszukać i ochronić. I nikt nie sprawdzałby, czy Stauffenberg miał rzeczywiście szansę takich „milczących sprawiedliwych” (nb. ilu „sprawiedliwych gadających” potrafią Państwo wskazać? Takich gadających po imieniu, a nie tylko pouczających maluczkich co dobre jest, a co złe.) rozpoznać. Miał wiedzieć i kwita! I nie atakować szacownych gremiów, co to nic jeno cięgiem o tym co by tu dobrego dla ludu uczynić dumają. Dylemat po tytułem „usunąć cały zarząd, czy tylko tych, którzy zawalają” przed podjęciem (jakiejkolwiek) decyzji rozwiązuje się gromkim okrzykiem „cały!”, a po jej podjęciu zarzutami „trzeba było!”. I nikt tego nie zmieni. Współczesny Stauffenberg nie miałby szans być bohaterem pozytywnym.

Jest jeszcze jedna, naprawdę obiektywna, przyczyna, dla której czarno widzę dzisiejszych „zamachowców”. Być może część z Państwa pamięta szkolne zadania „na proporcjonalność”. Były one tej, mniej więcej, postaci: „Jeden robotnik potrafi wykopać dół w ciągu tygodnia. Ile czasu potrzebują na to dwaj robotnicy?” A w ile dni wykopie ten dół siedmiu robotników? Nikt nie mówił jaki to ma być rów, ani czy pytania można kontynuować. A stu robotników? A milion? Z punktu widzenia rachunków sprawa jest prosta. Siedmiu robotników wykopie dół w jeden dzień. Jakby wziąć siedem miliardów, to dół wykopałby się sam, bo czas byłby zbyt krótki, by którykolwiek z robotników mógł machnąć łopatą. Ale co siedem (siedem tysięcy, siedem milionów itd.) łopat to nie jedna!

No to powołamy Wielką Komisję do Kopania Małego Rowu (może ktoś wymyśli lepszy skrót) i sprawę załatwimy! W komisji tej wyodrębni się pewnie niewielka grupa pracowitych, jakąś grupa pozorantów, grupa wierzących, że to co robią ma jakiś sens i grupa wycwanionych, która wierzących utwierdzać będzie w ich wierze, a z pracowitymi sprawiedliwie podzieli ich (tych pracowitych, oczywiście!) owocami pracy. Grupa taka ujawniać się formalnie nie musi, a wpływy mieć może, więc takiego Stauffenberga można łatwo spacyfikować, zanim zorientuje się co jest grane. A on sam, jako zamachowiec nieudolny (por. przytoczoną we wspomnianym artykule – ze wszech miar słuszną(!) – wypowiedź Goebelsa o zamachowcach z 20 lipca 1944 roku) nie potrafi się przecież zdobyć na strzelanie do ludzi w tym samym mundurze! A my to potrafimy!

Inspiracji do napisania tego tekstu dostarczył mi jeden z moich byłych kolegów, który, w bardzo sympatycznej atmosferze, przy kawce tłumaczył mi, że mimo ewidentnie fałszywego oskarżenia mnie a później „ukarania” przez komisję dyscyplinarną, oraz wyrolowania przy zwalnianiu z pracy przepraszać nie miał mnie kto, bo wszystko odbywało się komisyjnie. Argument, iż wszystkie te komisje były ciałami doradczymi Rektora NAPRAWDĘ do niego nie trafiał. To jest nasza RZECZYWISTOŚĆ.

nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.034 | powered by jPORTAL 2