Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Inna prawda o ucz...
Powracająca fala ...
Urodzaj na Akadem...
Darmowy program a...
Jasełka akademick...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 136


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Varia > Elity walą cepem

Waldemar Korczyński

Elity walą cepem, czyli gówno w lesie


Słowo „elita” przywędrowało do nas z francuskiego, gdzie oznacza „wybierać”. Tak więc elita, to wybrańcy, ludzie, których ktoś uznał za na tyle różniących się od reszty – nazywanej chętnie motłochem – by ich poprzez wybór od tego motłochu oddzielić. Tak więc warunkiem istnienia „oryginalnej” elity jest istnienie organu, dawniej po prostu feudała – suwerena, który elitę wybierze.

Rozwój społeczny, idee francuskiej Rewolucji, rozkwit kapitalizmu w XIX wieku i wiele innych czynników spowodowały zmianę znaczenia słowa „elita”.

Demokracja nie zna suwerenów, zatem nie ma kto elity wybierać. Tak więc biedne elity musiały zacząć wybierać się same. Początkowo naśladowały tu średniowieczne gidie – grupy ludzi wykonujących ten sam zawód, np. robienie butów dla średniowiecznych elit (w ówczesnym znaczeniu tego słowa). Pozbawieni myślącego za nich suwerena wybierający się samodzielnie biedacy z tych nowych elit zmuszeni byli zatem do dopisywania do słowa „elita” jakiegoś przymiotnika, określającego z jakiej to grupy ludzi raczyli byli – dla dobra motłochu oczywiście, bo to jest niezbywalna cecha wszelkich elit – się wybrać. I tu zaczęły się schody.

Motłoch łatwo przełknął elity wojskowe (spróbowałby nie!), finansowe (już Fenicjanie przyzwyczajali lud do czczenia mamony) czy urzędnicze. Akceptowanie nowych „elit moralnych”, tzn. ludzi, którzy – robiąc za rajskie drzewo wiadomości o tym co dobre, a co złe – pouczać mieli innych jak żyć dobrze, godnie i sprawiedliwie (nie wiem dlaczego słowa „godnie” i „sprawiedliwie” jakoś mi się w tym kontekście kłócą) już takie bezproblemowe nie było.

Lud – trochę na zasadzie, że trudno być prorokiem we własnym kraju – nie palił się do akceptowania swych niedawnych pobratymców w roli nowych autorytetów. I to jest normalne; jak tu uznać, że Franek, co to jako dziecko razem z nami biedę klepał i na śliwki do sadu Mańka Złodzieja chadzał, od dziś ma nas pouczać? Toż on tak samo nędzny jak i my. Rodziców jego znamy, jego zalety (może np. dużo jako dziecko czytał) i wady (czytanie też bywa wadą, bo mógł przecież być równie durny jak my zamiast się z grupy matołków alienować) też nie są nam obce, więc jak tu uznać go za autorytet?

Franka uznać mogą za autorytet, ci którzy go tak dobrze jak my nie znają i zagłosują na niego właśnie na zasadzie wspólnoty pochodzenia. A tak cichutko, pomyślimy sobie pewnie, że ten Franek, to może i wiele nam nie załatwi (trochę na to jednak liczymy), ale za to tym starym elitom dokopie. Żarcia z tego nie będzie, ale jakie igrzyska!

Wraz z nowymi – samowybieralnymi – elitami funkcjonowały też jeszcze równolegle elity stare, ale wkrótce przepotwarzyły się one w część elity finansowej zostawiając sobie herby, powozy i stare nocniki jako symbol chwalebnej przeszłości, kiedy to ich przodkowie zostali naznaczeni elitarnością nie przez trochę lepiej ustawionych kumpli, ale zupełnie konkretnego suwerena. Jednak, tak czy owak, odchodzenie od „klasycznie” rozumianych, wybieranych przez konkretnego władcę, elit ma bardzo długą historię i w wieku XX–tym właściwie już takich elit nie było.

Nowe elity wybierały się same i trudno było znaleźć konkretna osobę, która za zły wybór elity odpowiadała, i którą można by za to np. powiesić. Jednoosobowa odpowiedzialność suwerena za jakość elity zastąpiona została – pochodzącą również z Francji – zasadą „szlachectwo zobowiązuje”, która stawiała elitom spore wymagania i żądała ponoszenia konsekwencji sprzeniewierzenia się tzw. wartościom. Aż do honorowego samobójstwa włącznie.

Warto zauważyć, że – wbrew obiegowej opinii – nie funkcjonowało to we wszystkich kulturach. Najlepiej nam znana postać tej zasady – Bóg, Honor, Ojczyzna (zob. np. Pan Wołodyjowski) – odbiega sporo od „oryginału”. Ten ostatni nakazywał wierność nie tyle zasadom, co konkretnej osobie.

Warto tu zauważyć, że w Azji nadużycie zaufania władcy bywało większym wykroczeniem niż np. dopuszczenie do katastrofy, w której giną tysiące osób czy splamienie się „czynem niegodnym szlachcica”, a polegającym na jakimś mało dziś istotnym naruszeniu zasad „dobrego wychowania”. Te różnice trudno jest precyzyjnie opisać, ale są one powszechnie wyczuwalnie i często traktowane jako zasadnicze, gdy mówimy o cechach cywilizacji łacińskiej i przeciwstawianej jej cywilizacji turańskiej.

Fakt, iż skonstruowana przez Marksa i Engelsa rewolucja proletariacka zrealizowana została – wprawdzie dzięki Niemcom, ale jednak przez Rosjanina – nie w kapitalistycznej i łacińskiej Europie, ale w feudalnej i w dużej mierze azjatyckiej Rosji, miał zasadnicze znaczenie dla tego, co mamy.

Jeden z bardziej znanych polskich socjologów, Feliks Koneczny, pisał, że cywilizacje – w przeciwieństwie do kultur wewnątrz tej samej cywilizacji – nie mogą się mieszać. Miał pewnie rację, ale oprócz roztworów istnieją w przyrodzie również koloidy. I takim koloidem był twór zwany demokracją socjalistyczną powstały w tych państwach Europy, które spod niemieckiej okupacji wyzwoliła Armia Czerwona.

Jedną z konsekwencji było specyficzne dla tego ustroju społecznego rozumienie zasady, że przynależność do elity zobowiązuje. Zarówno w cywilizacji łacińskiej jak i turańskiej zobowiązania elity określone były w miarę precyzyjnie. W tej pierwszej wobec rozmaitych – zwykle abstrakcyjnych lub transcendentnych – „wartości”, w drugiej wobec zupełnie konkretnego, zazwyczaj absolutnego, władcy.

Rozumiany po sowiecku komunizm wymagał zarówno wierności wobec władcy, jak i tzw. świadomości proletariackiej widzianej np. jako przewodnia rola partii, która w ważnych społecznie momentach przemawiała z nieomylnością Papieża mówiącego o dogmatach wiary. Było to więc wymuszanie swoistego rozszczepienia, często życia w dwóch różnych światach.

A warto tu również zauważyć, że rewolucja proletariacka o wiele skuteczniej niż inne rewolucje eliminowała – również fizycznie – z życia publicznego stare elity. Inkorporacja burżujów odbywała się na zasadzie przekształcenia ich w „inteligencję pracującą” nazwaną tak pewnie dla odróżnienia od inteligencji myślącej (niektórzy mówią, że to dla jaj, ale ja im nie wierzę).

Innej drogi zachowania statusu „inteligenta” w zasadzie nie było, bo żyjących z kapitału pasożytów proletariat nie tolerował. A bycie inteligentem wymaga posiadania pewnej nadwyżki wolnego od zarabiania na chleb czasu, który można spożytkować na myślenie o czymś innym niż zdobywanie żarcia.

Przy okazji – w myśl leninowskich słów „uczit’sia, uczit’sia i iszcz’io raz uczit’sia” powstawało zapotrzebowanie na inteligencję jakościowo nową, mająca korzenie robotniczo – chłopskie zamiast burżuazyjnych. W religijnej Polsce wspomniane wyżej rozszczepienie moralne było silniejsze niż w bardziej zlaicyzowanych Czechach czy NRD. Wśród przechrzczonej na „inteligencję pracującą” oryginalnej, starej, inteligencji na rozdwojenie to nakładało się jeszcze wielorakie zakłamanie, które konieczne było do bardziej lub mniej (zwykle bardziej) wyraźnego deklarowania wierności „proletariackim ideałom”, bo bez takich deklaracji zajmowanie nawet stanowiska nauczyciela czy bibliotekarza było bardzo trudne, jeśli w ogóle możliwe. Dochodziło też do komicznych sytuacji, gdy trzeba było deklarować „pochodzenie społeczne” (były za to dodatkowe „punkty”) kandydata na studia. Wymuszone przez obłędne przepisy oszustwa potęgowały zakłamanie inteligentów poprzebieranych za chłopo-robotników. Taka była rzeczywistość i to ona kształtowała elity PRL-u.

Dziś widać równie komiczny proces odwrotny; inteligencja w pierwszym lub drugim pokoleniu dopisuje sobie arystokratyczne, a co najmniej burżuazyjne korzenie. „Oryginalna”, stara, inteligencja też chętnie zapomina, że za zachowanie statutu inteligencji, może lepiej, przetworzenie w go w pozycję „inteligencji pracującej”, płacono często zeszmaceniem i wpisuje sobie w życiorys dokonania przodków licząc na matołectwo społeczeństwa, które kupi to jako dowód „tradycji moralnych”. Kupi, bo nie pamięta, że wielu „klasyków” rewolucji socjalistycznej miało bardzo szacowne jak na ówczesne czasy pochodzenie, a wśród naszej arystokracji bywali i zwykli zdrajcy.

Wydaje mi się, że wspólną cechą większości dzisiejszych elit – szczególnie tych nowych, ale również i odrestaurowanych starych – jest ich zamiłowanie do utajniania sposobu osiągnięcia dzisiejszej dobrej pozycji. A to finansowej (najczęściej), a to społecznej, a to tzw. naukowej.

Ta ostatnia jest najzabawniejsza, bo jakby ją mierzyć stopniami i tytułami naukowymi (a taka jest oficjalna jej miarka), to wychodzi na to, że tacy Amerykańcy, czy Anglicy, o Francuzach czy Niemcach nie wspominając, to matołkowie zwyczajni, którzy byle naszemu uczonemu butów niegodni czyścić.

A fakt, że dawniej najczęściej Nobla dawano Austriakom i Niemcom, a dziś Amerykanom, to dowód tępoty umysłowej ludzi, którzy tę nagrodę dają. Toż stopniem utytułowienia lud polski bije Amerykańców na głowę. A jakie zamiłowanie do nauki czystej, nieskalanej żadnymi głupimi aplikacyjami!

Normalnie rozumiany inżynier, to facet, który przerabia naukę na zastosowania, np. nowy typ napędu samochodu albo inne takie duperele. I tym się właśnie taki inżynier szczyci. Ale nie nasz inżynier. Nasz szczyci się uprawianiem nauki i zamiast – jak nie przymierzając Niemiec jaki – nowe modele Mercedesa albo BMW konstruować , dzieła uczone pisze. I inżynierem być może wielkim żadnego nie posiadając patentu, bo przecież za tytuł lepiej, dłużej i stabilniej niż za patent płacą. I to pewnie dlatego tak wielkie mamy w technice osiągnięcia.

Ale tak czy owak lud ciemny nie po to istnieje by elitom w garnki zaglądać, a po to by garnki te napełniać. I tej czerni marnej jej demaskatorskie zapędy trzeba stanowczo wybić z ich pustych łbów. Jest przecież wiele sposobów.

Można przywołać ochronę prywatności – to w kwestiach finansowych.

Można ochronę danych osobowych – to w problemach z niewygodnymi pytaniami pod adresem osób zaufania publicznego.

Można też – korzystając z zajmowanej pozycji – po prostu z godnością (to ta pozycja!) olać niewygodne pytania.

To np. w nauce, gdzie bałwana domagającego się transparentności najlepiej ignorować. Bo przecież wolno! A jak wszystko zawiedzie, to mamy – tylko dla części elity, ale jednak obecną – instytucję immunitetu.

Powiecie Państwo, że tak jest w wielu miejscach na świecie? To prawda. Jest wszakże problem częstości wykorzystywania tych mechanizmów i kontekstu w jakim się to czyni. Człowiek cywilizowany jak kogoś kopnie, to przeprosi. Kulturalny nie kopnie. Widać analogię?

Jeśli elita wali cepem zamiast używać szpady, to różnica miedzy chamem i szlachcicem jakby się trochę zmniejszała. A są to zupełnie różne narzędzia i nie jest łatwo przyzwyczaić do ich zmiany. Bywa, że i 20 lat to za mało.

Jest też taki stary dowcip o perfumach. Flejtuchowata żona, o której mąż (pewnie kulturalny inaczej) mawiał, że śmierdzi jak gówno wylała na siebie butelkę wody kolońskiej „Zapachy leśne” i pyta męża jak teraz pachnie. „Jak gówno w lesie” powiada małżonek. Tak bywa, gdy ludzie nie umyją się przed założeniem pudru na twarz.

O systemach kształtowania elit napisano już tomy dzieł przeróżnych. Wydaje się, że tak naprawdę to szybkie i skuteczne wykształcenie nowych elit udało się w (szeroko rozumianej) Europie dwóm nacjom; Rosjanom i Niemcom.

Pierwsi – bazując na tak znamienitych przykładach jak Pawka Morozow – wyhodowali elity komunistyczne, drudzy zastąpili Morozowa niejakim Wesselem i wyszło im Waffen SS.

We wszystkich innych przypadkach elity kształtowały się bardzo długo, a sam proces ich wyłaniania z „motłochu” bywał bardzo turbulentny i równie jak strumień wody z kranu trudno opisywalny. Myślę, że dobrym (w sensie „pozytywnym”) przykładem są tu Czesi, którzy stracili prawie całe swe elity w jednej bitwie, a którzy dziś nie żyją dużo gorzej niż takie narody jak np. Francuzi czy Hiszpanie. Może nie warto się tak śpieszyć?

PS. Napisałem ten tekst „podpuszczony” kawiarnianą dyskusją o współczesnych polskich elitach, które – jeśli brać poważnie wypowiedzi dyskutantów – nie tylko ukształtowały specyficzny dla Polski patriotyzm, ale również były zawsze depozytariuszem wartości ważnych dla egzystencji każdego z nas i dziś są bazą dla (od?)budowy demokratycznego państwa prawa. Chodzi o bogate tradycje walk patriotycznych od Grunwaldu poczynając, ale również patriotyzm współczesny, mierzony tym, co dzisiejszy Polak powinien dla kraju robić.

Tekst ukazał się w „Kontratekstach” i wczoraj zostałem przez moich interlokutorów zaatakowany, iż ośmieszając szacowne elity „po przejściach” wszystkim – ze mną włącznie – szkodzę, bo oto Polska cała, jest właśnie na ważnym etapie odbudowy elit i ich opiniotwórczej roli.

 Przy przedpołudniowej kawie tematy przeplatają się gubią nie gorzej niż dzieciaki na zabawie noworocznej, więc nie potrafię dobrze tej rozmowy zrelacjonować, ale dominowała opinia, że motłoch bez elit zawsze coś spieprzy. Rzecz w tym, że odczucie przeciętnego człowieka jest takie, iż tak naprawdę, to idzie o wykopanie tych elit i zajęcie ich miejsca.

Nie wiem jak „ostry” jest mój tekst; ja go tak nie odbieram. Wydawało mi się, że nie można go przeczytać jako propozycji wymiany elit, bo przykłady Rosjan i Niemców pokazują dostatecznie dobrze konsekwencje takiej filozofii. Podałem też „pozytywny” w tym sensie przykład Czechów.

Otóż jak by nie kombinować my tu, na NFA, niewątpliwie coś takiego, tzn. rozpieprzenie elit proponujemy. Może powinniśmy pomyśleć o tym jak odbierają nas inni i zastanowić się co można z tym fantem zrobić.

nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.059 | powered by jPORTAL 2