Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Powracająca fala ...
Inna prawda o ucz...
Urodzaj na Akadem...
Darmowy program a...
Jasełka akademick...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 9


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Pomysły na poprawę jakości kształcenia > SYSTEM MINIMÓW KADROWYCH W POLSCE
 

SYSTEM MINIMÓW KADROWYCH W POLSCE


Maciej Horowski



Stopnie doktora i doktora habilitowanego oraz tytuł profesora są u nas nadawane dożywotnio i bezapelacyjnie. Nie wartościując polskiej tytułomanii, można uznać za nieszkodliwe, gdy doktor, czy profesor ozdobi na stałe swoją wizytówkę lub drzwi do gabinetu odpowiednim ciągiem skrótów i gdy w rozmowie z nim używać będziemy ogólnie przyjętych i historycznie umotywowanych form grzecznościowo-tytularnych. Inaczej wygląda sprawa jeżeli sam fakt posiadania stopnia czy tytułu naukowego wystarcza, by uznać daną osobę za spełniającą kryteria związane z minimami kadrowymi. Prowadzi to do wielu patologii, z których kilka spróbuję tu przedstawić.


Odpowiednia, tzn. zgodna z odnośnymi ustawami, rozporządzeniami ministerialnymi lub statutami, minimalna liczba osób z tytułem lub stopniem naukowym jest niezbędna na wszystkich szczeblach systemu szkolnictwa wyższego w Polsce i we wszystkich strukturach polskiej Nauki.

W szczególności, minima kadrowe obowiązują uczelnie chcące prowadzić dany kierunek studiów 1-go, 2-go lub 3-go stopnia, określają także maksymalną liczbę studentów na tym kierunku, obowiązują w jednostkach organizacyjnych chcących nadawać stopień doktora lub doktora habilitowanego oraz przy samym tworzeniu i funkcjonowaniu tych jednostek (od zakładów, poprzez katedry, instytuty aż do wydziałów).

Mają więc wpływ na rangę danej jednostki organizacyjnej, a przez to na rangę samej uczelni, w tym także na to czy jest to wyższa szkoła zawodowa, uniwersytet przymiotnikowy albo bezprzymiotnikowy, aż do uczelni flagowej (jeżeli takie zaistnieją). Ostatecznie, spełnienie odpowiednich minimów kadrowych decyduje o wielkości strumienia pieniędzy wpływających do uczelni, a później na ich podział wewnętrzny.


W tym kontekście nie należy się dziwić, że rektorzy tolerują na swoich uczelniach doktorów habilitowanych, którzy już dawno zaprzestali działalności naukowej (np. nie opublikowali w XXI w. ani jednej pracy) lub nawet dydaktycznej (wykłady, czy egzaminy prowadzą asystenci) albo, że ci sami rektorzy udają, że nie widzą problemów alkoholowych niektórych profesorów. Nie mogą też dziwić próby schowania pod dywanem afer mobbingowych lub molestacyjnych w wykonaniu tak niezbędnych do wypełnienia minimów profesorów uczelnianych. Podobnie wygląda sprawa z ewentualnym wykryciem plagiatów lub innych naukowych niegodziwości. Nepotyzm lub konieczność zatrudnienia przez rektora osób wskazanych przez niezbędnego do utrzymania minimów kadrowych profesora też mieszczą się w logice systemu.

Przecież każda próba pozbycia się osobnika dopuszczającego się którejś z tych patologii może być zinterpretowana jako działalność na szkodę uczelni (uczelnia, nie spełniając minimów traci uprawnienia, a więc i rangę). Podobnie, nie można oczyścić atmosfery pozbywając się donosicieli, pieniaczy sądowych, prowokatorów lub samo nadymających się towarzystw wzajemnej adoracji. A na samą myśl o lustracji lub dekomunizacji system wymusza u rektorów najgłębszy sprzeciw i zawroty głowy.


System minimów kadrowych jest także źródłem wieloetatowości. Wprawdzie, wymyślając takie konstrukcje prawne jak podstawowe miejsce pracy, czy cały etat, ministerstwo próbuje tę plagę ograniczyć, to jednak łatwo zauważyć, że ta sama osoba może pracować na jednym etacie, by być przypisaną do minimów związanych z nadawaniem habilitacji, na drugim etacie dla doktoratu, w trzeciej uczelni do studiów 2-go stopnia i w czwartej uczelni do studiów zawodowych.

Oczywiście, wymagana przez prawo zgoda rektorów na tę wieloetatowość jest wymuszona przez sam system (patrz akapit wyżej). Z drugiej strony, systemowe, a więc biurokratyczne, bariery antywieloetatowe, czyli zakaz bycia przypisanym do większej niż ustalona w rozporządzeniach ministerialnych liczby minimów kadrowych stoi w jawnej sprzeczności z logiką: przecież naukowiec przejeżdżając tramwajem z jednej uczelni do drugiej raczej nie traci swoich walorów, a wracając (nawet inną drogą) ich nie zyskuje.


Plagiaty i handel pracami dyplomowymi studiów 1-go i 2-go stopnia też są wpisane w ten system.

Rozporządzenie Ministra z dnia 27 lipca 2006 r. w sprawie warunków, jakie muszą spełniać jednostki organizacyjne uczelni, aby prowadzić studia na określonym kierunku i poziomie kształcenia wyznacza maksymalny stosunek liczby nauczycieli akademickich, stanowiących minimum kadrowe dla danego kierunku studiów, do liczby studentów na tym kierunku.

Np. 1:180 dla kierunków studiów ekonomicznych, prawnych lub humanistycznych i społecznych, czyli tych najbardziej narażonych na plagiaty. Oznacza to, że na jedną osobę przypisaną do minimum kadrowego dla tych studiów może przypaść 36 studentów trzeciego roku studiów 1-go stopnia oraz 36 studentów drugiego roku studiów 2-go stopnia.

Najczęściej podział pracy między doktorów, a doktorów habilitowanych polega na prowadzeniu prac licencjackich przez tych pierwszych, a prac magisterskich przez drugich. Ostatecznie, system dopuszcza by na jednego profesora przypadły 72 prace magisterskie roczne, a na doktora 72 prace licencjackie. Liczby te należy jeszcze przemnożyć przez ilość etatów konkretnego nauczyciela akademickiego i mamy obraz niewykonalnej (i nie wykonywanej!) pracy wychowawców przyszłych elit. Studenci, wzorując się na pozorowaniu pracy przez swoich profesorów, pozorują pracę własną i przepisują, a właściwie kopiują (często bezmyślnie) wszystko co znajdą w Internecie. O rzetelności, wymaganych przepisami, recenzji tych prac nawet nie wspomnę.


Minima kadrowe związane ze studiami mają jeszcze jeden biurokratycznie demoralizujący wymiar. Mianowicie, profesor przypisany do minimów na jakimś kierunku studiów musi przeprowadzić tam rocznie przynajmniej 60 godzin zajęć. Wyobraźmy sobie, że zaplanowano mu 60 godzin wykładów, ale z powodów grypy kilka z nich musiał przeprowadzić ktoś inny. Czy przepisy zostały złamane? A co gdy profesor zachorował w ciągu roku dwukrotnie? Albo miał zawał i chorował przez trzy miesiące? Czy prawo zostało złamane? I jak na takie prawo patrzą ludzie myślący?


Na poziomie doktoratów i habilitacji system minimów kadrowych stwarza sytuacje nie mniej kuriozalne. Zilustruję to możliwym do wyobrażenia skrajnym przykładem. Załóżmy, że na wydziale filologicznym w jakimś nie największym, ale posiadającym prawo doktoryzowania, ośrodku naukowym, będzie broniona rozprawa doktorska o średniowiecznej poezji arabskiej. Arabistów na wydziale jest ośmiu, pozostali członkowie, w liczbie kilkunastu, to, często znakomici, specjaliści np. germanistyki, czy rusycystyki, ale nie potrafiący czytać i pisać po arabsku. Jednak system minimów kadrowych zmusza ich do uczestnictwa w głosowaniu (ze względu na kworum) nad przyznaniem stopnia naukowego.

Tak więc nad doktoratem mogą, zgodnie z systemem, głosować nawet ANALFABECI. Faktycznie, głosowanie (np. fizyków teoretyków nad habilitacją z fizyki doświadczalnej, lub odwrotne) sprowadza się często do zaufania autorytetom recenzentów i wymóg minimum kadrowego jest spełniony tylko formalnie – zdecydowanie nie merytorycznie. System dopuszcza jednak niemerytoryczne deformacje wyników głosowania np. gdy „analfabeci” uznają, że delikwent jest z właściwej partii.

Równie ciekawe rzeczy dzieją się na styku systemu minimów kadrowych z resztą świata. Osoby z zagranicy, nawet z krajów gdzie jest habilitacja i tę habilitację posiadający, nie są traktowane tak samo jak Polacy. Do minimów kadrowych przy studiach 1-go lub 2-go stopnia można wliczyć co najwyżej jednego obcokrajowca.

Jest to jawna dyskryminacja. W szczególności narusza elementarne zasady, na których, przynajmniej werbalnie, budowana jest Unia Europejska. Z kolei, można zatrudnić osobę z dużym dorobkiem, ale bez habilitacji (np. z Wielkiej Brytanii lub USA) na stanowisku profesora, ale pod warunkiem, że osoba ta nie legitymizuje się polskim paszportem. W tym kontekście znane są przypadki proponowania Polakom powracającym z zagranicy zrzeczenia się obywatelstwa.

Zatrudnienie obcokrajowca bez habilitacji na stanowisku profesora ginie dodatkowo w niejasności praw i obowiązków takiego pracownika. Nie ma jednoznacznych odpowiedzi na następujące przykładowe, dotyczące takiej osoby, pytania : czy liczy się do minimów kadrowych zatrudniającej jednostki naukowej w zakresie studiów, nadawania stopnia doktora, habilitacji? czy może być opiekunem pracy magisterskiej, promotorem doktoratu? czy ma równe z osobami z habilitacją szanse w staraniach o granty? czy może startować w wyborach na dyrektora jednostki, dziekana, rektora? czy może być recenzentem rozpraw doktorskich, habilitacyjnych lub opinii dla kandydatów na stanowiska adiunkta, profesora? czy jest automatycznie (jak osoba z habilitacją) członkiem Rady Naukowej, Rady Wydziału? czy ma prawo głosu przy nadawaniu stopnia doktora, habilitacji? czy może być wybrana lub wybierać do PKA, RGSW?

Jeżeli nawet gdzieś można znaleźć wskazówki prowadzące do odpowiedzi na te pytania to odpowiedzi te nie zależą od tego, czy zatrudniona osoba jest noblistą, czy zwykłym wyrobnikiem w swojej specjalności. Podsumowując, kilkunastu naukowców z zagranicy (nawet noblistów) NIE MOŻE założyć w Polsce wyższej uczelni, by w niej nauczać – minima kadrowe nie pozwalają!

Mając to wszystko na uwadze powinniśmy zapytać po co są minima kadrowe?

Wydaje się, że poza oczywistym interesem korporacji profesorów i doktorów habilitowanych, minima kadrowe wraz z minimami programowymi stoją, w zamierzeniu biurokratycznych władców nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce, na straży abstrakcyjnej zasady równości dyplomów. Że niby wszystkie dyplomy magistrów, inżynierów lub bakałarzy są w swojej klasie równoważne.

Jak to wykazałem powyżej, koszty społeczne utrzymywania tej fikcyjnej zasady są ogromne. Tym bardziej, że narzucenie przez Państwo systemów obu minimów zdejmuje z uczelni, ich władz oraz poszczególnych profesorów odpowiedzialność za cały proces dydaktyczny, albowiem to Ministerstwo decyduje KTO ma uczyć (minima kadrowe), JAK ma uczyć (minima programowe) i KOGO ma uczyć (zakaz egzaminów wstępnych na uczelnie). A więc mamy PEŁNE UBEZWŁASNOWOLNIENIE WYŻSZYCH UCZELNI.

Ta ostatnia obserwacja prowadzi do następującego rozwiązania problemu: PRZYWRÓCIĆ SUWERENNOŚĆ WYŻSZYM UCZELNIOM!

Realizacja tego postulatu jest bardzo prosta. Należy wprowadzić, w miejsce systemu minimów kadrowych i programowych system państwowych egzaminów magisterskich (na wzór państwowych egzaminów lekarskich, adwokackich, aktuarialnych itd.). W systemie tym absolwent wyższej uczelni zdaje państwowy egzamin magisterski, gdy ma na to ochotę, albo gdy zechce ubiegać się o pracę w administracji państwowej, albo gdy skończył mniej znaną uczelnię i musi się uwiarygodnić w oczach pracodawców.

System ten zwraca suwerenność wyższym uczelniom w zakresie całego procesu dydaktycznego, bowiem uczelnie te nadają tytuł MAGISTRA TEJ UCZELNI. (A jak zechcą to i doktora, docenta, profesora, czy profesorissimusa, jednak zawsze TEJ UCZELNI!).

Znika wtedy problem minimów programowych, minimów kadrowych, akredytacji. Nie istnieje zagadnienie koniecznej (i nie zawsze mądrej) stopniowości studiów. Likwiduje to także, moralnie paskudne, zagadnienie marnych dyplomów studiów zaocznych lub wieczorowych, które polityczna poprawność każe uznawać na równi z dyplomami uzyskanymi na studiach dziennych.

Do obowiązków Ministerstwa należałoby opracowanie i publikacja zasad i założeń egzaminów magisterskich. Uczelnie zaś usilnie dążyłyby do uzyskania jak najwyższego poziomu absolwentów. Byłby to wspólny cel całej społeczności akademickiej, a w szczególności: (a) Rektor chciałby mieć najlepszych nauczycieli, a ci, jak wiadomo, są także znakomitymi naukowcami.

Jednocześnie znika plaga wieloetatowości. (b) Nauczyciele chcieliby mieć jak najlepszych studentów. Nastąpi więc powrót do rzetelnych egzaminów, solidnych wykładów i relacji mistrz-uczeń. (c) Studenci chcieliby być dobrze uczeni i dlatego zareagują na wszelkie nieprawidłowości, w szczególności starannie i rzetelnie wypełniają ankiety oceny wykładowców.

Przy okazji pojawiłby się obiektywny wskaźnik pozwalający uszeregować i poklasyfikować uczelnie w Polsce, a w następnej kolejności eliminację najgorszych. Wskaźnikiem tym byłby PROCENT MAGISTRÓW PAŃSTWOWYCH w liczbie wszystkich absolwentów. Najlepsze uczelnie nie musiałyby w tej konkurencji uczestniczyć - ich problemem będzie znalezienia swojego miejsca w rankingach światowych.

Maciej Horowski


nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.026 | powered by jPORTAL 2