www.nfa.pl/

:: Demony instrukcji wyjazdowych
Artykuł dodany przez: nfa (2005-06-24 13:38:06)


Ewa Kostarczyk

Demony instrukcji wyjazdowych

W publikacjach pojawiających się w mediach, brak rzetelnej informacji o tamtych czasach, w których wynagrodzenie za współpracę stanowił nie tyle udokumentowane pokwitowanie za czek ile zabezpieczona kariera: naukowa, akademicka, polityczna. Spójrzmy raczej po odroczonych skutkach wyjazdów zagranicznych, nawet tych krótkich, a nie po kwitach. Ludzie kultury i nauki to w końcu osoby subtelne, a nie prymitywni handlarze.

Wyjeżdżając na stypendium Europejskiej Fundacji Naukowej w maju 1982 odbierając paszport służbowy podobnie jak inni w tym czasie, podpisałam rodzaj instrukcji wyjazdowej. Aura jaka temu towarzyszyła była na tyle przykra, że wiele osób woli tego nie pamiętać.
W decyzji pomogła mi rodzina i przyjaciele, choć wówczas nie do końca byłam przekonana, co do jej słuszności.
Pamiętam rozważania i dyskusje o metodach zastraszania, wśród których manipulowanie hasłem podpisywania bądź też nie podpisywania jakiś papierów były metodą na dzielenie środowiska oraz jego ogłupiania.
Pamiętam też koronny argument: czy naukowcem jest osoba pracująca naukowo, czy osoba snująca się po rozleniwionym zakładzie PAN dumnie wypinająca pierś z opornikiem w klapie?
Chciałam być naukowcem i nie chciałam być ogłupiana.
Instrukcja wyjazdowa z tego okresu (zapewne formy tej instrukcji się zmieniały w zależności od lokalnej sytuacji - o czym nikt nie pisze!), o ile dobrze pamiętam zabraniała po prostu informowania o aktualnej sytuacji w kraju.
Zapewne, nie każdemu esbecy podtykali propozycję o współpracy! Wyraźnie pod tym względem również ich nie interesowałam.
Im więcej czytam na ten temat, tym częściej zadaję sobie pytanie: dlaczego?
Wiele osób przecież nie dało się kupić. Nawet podobno Minister Belka. Wiele osób odrzucało propozycje. Esbecy nie bali się więc odrzucenia propozycji. Dobór kandydatów musiał iść z jakiegoś szczególnego klucza. Jaki zatem był to klucz?
Wyjeżdżałam w okresie stanu wojennego. Maj 1982. Pamiętam, że w tym czasie aby wysłać do Anglii fax musiałam chodzić z udokumentowaną przepustką do jedynego czynnego urzędu telekomunikacji na placu Małachowskiego w Warszawie. Mój skromny wyjazd na stypendium nabierał rangi wyjazdu rangi nieomal państwowej!
Szczęśliwie wyjechałam i mogę właściwie dopiero teraz powiedzieć, że wszyscy mieli rację!


Dziękuję T. jeśli czytasz ten tekst.

Pobyt w Cambridge mnie ukształtował nie tylko naukowo lecz przede wszystkim światopoglądowo. Dzięki niemu podpisuję się własnym nazwiskiem i imieniem.

Lubimy emocje i sensacje.

Kto i co podpisał?

Ile dostał?

Jakie rachunki można mu udowodnić?

To nie jest miara wynagrodzeń w środowisku naukowym i akademickim. Apanaże w tym środowisku przekładają się na: awanse, stopnie i tytuły naukowe, obejmowanie stanowisk kierowniczych, aparaturę, doktorantów, personel pomocniczy i wreszcie zatwierdzone do realizacji granty.

Mój powrót nic mi nie przyniósł w tych kategoriach, pomimo, podtrzymywanej przeze mnie korespondencji z moim instytutem oraz wyraźnie demonstrowanym zainteresowaniem co do możliwości rozwinięcia interesujących mnie badań w Instytucie.

Pozostała moja korespondencja z tego okresu, która znakomicie oddaje trudności w odnalezieniu się w PRL-owskiej rzeczywistości młodego, ambitnego pracownika naukowego Polskiej Akademii Nauk w pierwszej połowie lat 80-tych. Załączona korespondencja zapoczątkowała poniekąd ścieżkę epistolarną mojego życia. To zdumiewające, że zarówno forma jak i tematy pozostają ogólnie rzecz biorąc bez zmian, przez 20 lat! Jakie to upiorne, że koszmar się pogłębia!
Powrót z mojego dwuletniego stażu na Uniwersytecie w Cambridge w Anglii opisałam jako powrót drugi w tekście “Moje trzy powroty do kraju” .
Pełnoprawni właściciele mojego służbowego paszportu przestali się wreszcie interesować korespondencją ze mną i wysłali pismo rozwiązujące umowę o pracę na adres mojej rodziny...Tym razem rodzina była już stęskniona i przerażona perspektywą mojego wyjazdu do USA.

Zdałam paszport.

Nikt nie zadawał mi żadnych pytań.

Zostałam ponownie przyjęta do pracy.

I nikt nie interesował się Uniwersytetem w Cambridge. Po moim jedynym wykładzie (choć planowałam wygłosić ich co najmniej trzy!) na temat moich badań z Cambridge, wszyscy jakby chcieli jak najszybciej zapomnieć, że ja w ogóle byłam gdziekolwiek i wiem cokolwiek więcej o nauce i o świecie...

Znowu byłam nikim.

W Polsce najlepiej jest być nikim.

Nie tylko, że nie było mowy o nowej aparaturze ale przez 6 miesięcy byłam pozbawiona własnego biurka, a siedem lat później nakłoniono mnie do wycofania przewodu habilitacyjnego.

Kara za dyskusje.

Kara za posiadane własne zdanie .

Przez dwa lata byłam stypendystką dwóch prestiżowych organizacji: Europejskiej Fundacji Naukowej oraz The Wellcome Trust na jednym z najlepszych europejskich uniwersytetów. Nikt nie był zainteresowany wykorzystaniem mojej wiedzy. Wszyscy – zainteresowani aby ją zniszczyć.

Co zatem trzeba sobą reprezentować, aby nowa wiedza zapewniła przyzwoity i adekwatny awans w naszym kraju? Kraju, który dla mnie (jak to znakomicie określił pewien khmara) , od tylu lat jest wyrodną macochą!

Co trzeba zmienić tym kraju, żeby tacy znakomici, bezinteresowni obserwatorzy życia społecznego jak khmara zaczęli podpisywać własne opinie imieniem i nazwiskiem?

Jak wypędzić demony?

Ewa Kostarczyk







kontynuacja na następnej stronie











adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=109