www.nfa.pl/

:: Moje trzy powroty do kraju
Artykuł dodany przez: admin (2004-11-21 09:37:23)

Ewa Kostarczyk

Moje trzy powroty do kraju

Czy w Polsce można zrobić karierę naukową? To kwestia definicji.
Pojęcie kariery (z francuskiego carriere, czyli tor wyścigowy; bieg) posiada dwa znaczenia. Pierwsze - to szybkie zdobywanie coraz wyższych stanowisk w działalności zawodowej, naukowej i społecznej, czyli po prostu osiągnięcie tzw. dobrej pozycji życiowej. Drugie - to zawód, fach.
Kultura anglosaska jest nowożytną kolebką nauk, a szczególnie nauk ścisłych oraz eksperymentalnych. Kultura polska jest cudownie żyzną glebą dla karierowiczów, czyli tych, których celem nadrzędnym jest zrobienie kariery w omówionym powyżej, pierwszym znaczeniu słowa carriere. Dodam, za słownikiem wyrazów obcych (PWN 1977), ze karierowicz do sukcesów życiowych dąży bez skrupułów.

Nie ulega wątpliwości, że w Polsce można zrobić karierę naukową przełożoną na: estymę w rodzinie, promowanie przez wąskie środowisko, całkiem zadowalające finanse, status gwiazdy w środowisku polskiej nauki (np. można zaistnieć w którymś z polskich słowników uczonych (choćby na przykład takim internetowym publikowanym przez Gazetę), ilość uzyskiwanych stypendiów naukowych a w najgorszym razie dyrektorski etat jakiegoś naukowego instytutu.
Nauka jest jednak nie sprawą kariery lecz ogólnoświatowym dobrem i albo spełnia jego kryteria albo nie.
Nauka polska te kryteria spełnia rzadko. Polskie konfabulacje naukowe były niejednokrotnie bohaterem skandali na lamach tak renomowanych czasopism jak Science czy Nature. Czystość polskich badań naukowych pozostawia wiele do życzenia: za małe próbki populacyjne, nieodpowiednia aparatura, brak wiarygodności zapisu badan, nieodpowiednie warunki przeprowadzania badań, "mnożenie" danych. To nie jest efekt niskich nakładów finansowych na naukę. Zazwyczaj jest to wynik lenistwa. To nie jest fenomen specyficznie polski. Takie zjawiska występują na całym świecie. Od kilku miesięcy jesteśmy bombardowani coraz nowszymi doniesieniami związanymi z aferą pogłębiających stany depresyjne antydepresantów. To tylko przykład groźnych w wymiarze ludzkim konsekwencji do jakich prowadzi najoględniej mówiąc lenistwo naukowców.


Powrót pierwszy

Jestem naukowcem. Jestem być może wyposażona w to najnowsze odkrycie genetyki jakim są genomy wzorców zachowań. Nauką, bowiem zajmowali się nie tylko moi rodzice lecz również dziadek, choć w innych niż moja specjalnościach. Jestem absolwentką Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Na psychologię przeniosłam się na drugim roku studiów medycznych - wiedziałam, ze mózg i ludzkie zachowanie interesuje mnie bardziej niż perspektywa zostania lekarzem. Studia kliniczne w zakresie psychopatologii pogłębiałam na Uniwersytecie Kartezjusza w Paryżu, gdzie w latach siedemdziesiątych studiowałam psychoanalizę oraz techniki terapii behawioralnych. I w tym sensie należę do pionierów tak psychoanalizy jak i psychoterapii behawioralnej w Polsce. Nie miałam stypendium, nie utrzymywała mnie też rodzina. Pracowałam: na recepcji w hotelu, pilnując dzieci, czasem nawet sprzątając. Kiedy jesienią 1976 roku wróciłam do Polski z moją rzeczywiście mało konkurencyjną wówczas wiedzą oraz dyplomem moje środowisko zawodowe sugerowało mi, że lepiej zrobię jak załatwię sobie prace w charakterze sekretarki w Ambasadzie Francuskiej. Kiedy mówiłam o terapii, o możliwości leczenia pacjentów, o aparaturze do biofeedbacku - oczekiwano ode mnie badań poziomu inteligencji pacjenta albo z wyższością demonstrowano brak zainteresowania. Nie rozumiano o czym mówię. Nie chciałam dobrze zarabiać w Ambasadzie Francuskiej. Chciałam wykorzystać moją nowo zdobytą, bezkonkurencyjną, fachową wiedzę. Nie chciałam też być pomocą dla leczącego psychiatry. Wiedziałam, że posiadam znaczną wiedzę na temat anatomo-fizjologicznych mechanizmów zachowania oraz ze również potrafię leczyć.
Znalazłam jednak wyjście na stabilizację oraz dalszy rozwój naukowy. Doktorat w zakresie neurofizjologii w Instytucie Biologii Doświadczalnej im. Nenckiego PAN w Warszawie. To było niewątpliwie nadzwyczajne rozwiązanie mojej sytuacji. Mechanizmy ludzkiego zachowania mogłam wziąć pod lupę na przykładzie zachowań psów lub szczurów. Z klimatu języka francuskiego szybko przerzuciłam się w strefę anglojęzyczną. Umiałam się porozumieć z uczonymi wielkiej klasy, którzy wizytowali Instytut Nenckiego w ramach naukowej współpracy. Traktowali mnie jak partnera - dawali mi szanse. To było cudowne otwarcie możliwości, jak na ówczesne czasy. Byłam zbyt skupiona na samorealizacji by koncentrować się wtedy na czynnikach negatywnych (niechęć, zawiść, brak współpracy), które niewątpliwie były zauważalne. Życzę każdemu młodemu człowiekowi, żeby przeżył właśnie owo intensywne przeżycie własnego potencjału współgrające z realnymi możliwościami: dobrze zaopatrzona biblioteka naukowa, nieograniczone możliwości korespondencji naukowej, indywidualna organizacja czasu pracy, otwarci na pomysły przełożeni, częste spotkania naukowe.
Bardzo szybko zrealizowałam również moje skryte postanowienie, powzięte jeszcze w Paryżu podczas obsługiwania w recepcji hotelu przybyłych na międzynarodową konferencję niemieckich psychologów. Nie trudno się domyślić, że marzeniem tym był oczywiście wyjazd na międzynarodową konferencję naukową. Moje szczęśliwe wyjazdy naukowe zapoczątkował wyjazd do Brighton w Anglii gdzie stojąc przed posterem dumnie prezentowałam moją pracę. Nauczyłam się sama zdobywać stypendia, nie czekając aż ktoś mnie wypromuje. Nie miałam na to szans - promowano zawsze innych, miałam tego bolesna świadomość.

,

Powrót drugi

Powrót z mojego dwuletniego stażu na Uniwersytecie w Cambridge w Anglii, na który wyjechałam po doktoracie, trwał długo i graniczył ze skandalem. Trwał stan wojenny. Posiadałam paszport służbowy, który nie uprawniał mnie do podróżowania poza Wielką Brytanię. Przez dwa lata pobytu w Cambridge nie odwiedziłam nawet Oxfordu. Z perspektywy lat nie mogę tego odżałować. Byłam jednak stypendystką dwóch prestiżowych organizacji: Europejskiej Fundacji Naukowej oraz The Wellcome Trust, a to zobowiązywało.
Nie zobowiązywało to jednak Polskiej Akademii Nauk oraz mojego macierzystego Instytutu do niczego: na kilkutygodniowy naukowy wyjazd do Bostonu (USA) w ramach pracy w Cambridge nie uzyskałam zgody. Nikt również nie chciał mi ułatwić kontaktów w Polsce, które pomogłyby mi rozwinąć po powrocie temat badawczy, w który zagłębiłam się w Cambridge. Żądano po prostu powrotu, który przeciągałam. Mogłam też nie wrócić, tak jak to uczynilo w tym okresie wielu moich znajomych, miałam przecież w kieszeni kontrakt na wyjazd do USA i wystarczyło wtedy podjęcie decyzji o emigracji. Bilet powrotny Londyn-Warszawa zarezerwowałam w odpowiedzi na telefon mojej prawie 90-letniej Babci. Nie słyszałam jej głosu przez 2 lata. To właśnie na jej adres wysłano informację o moim zwolnieniu z pracy. Telefonowała od szewca z dołu, bo sama nie miała telefonu. To było nie do przebicia. Znajomi powitali mnie zgryźliwie na lotnisku: Wróciłaś żeby zrobić tu Nobla!
Po powrocie, przez 6 miesięcy w pracowni zajmującej kilka pomieszczeń nie znaleziono dla mnie stałego biurka. Znalazłam miejsce na szerokim parapecie okna. Południowe słońce podnosiło mi nieco nastrój. O kontynuowaniu tematyki badań, które dotyczyły innej, nowo powstającej, fascynującej dziedziny: psychoneuroendokrynologii, nie było mowy. Powtórzyła się sytuacja z powrotu pierwszego: choć ponownie byłam mało konkurencyjną specjalistką, to moim zadaniem było uczestniczenie w aktualnym programie pracowni oraz pomaganie w pisaniu, poprawianiu najnowszej książki profesora.
W miesiąc po powrocie miałam świadomość klęski, powzięcia błędnej decyzji oraz zmarnowania szansy. 10 lat do tyłu. Nie zaadoptowałam się przez następnych 7 lat. Pracowałam sama w mojej słonecznej niszy, zaczęłam pocieszać się dydaktyką, podtrzymywałam kontakty, dużo pisałam i ciągle udawało mi się publikować w czasopismach naukowych o randze międzynarodowej. Zapraszano mnie do wymiany myśli na lamach dyskusji problemowych, a nawet zaproszono do napisania rozdziału książki wydawanej przez prestiżowe wydawnictwo naukowe. To były moje sukcesy i tylko one dawały mi napęd. Mój ukochany Instytut, którego wciąż czułam się dzieckiem w niczym nie przypominał tego z końca lat 70-tych i bardzo niemile wspominam ten okres, który przecież był tak znaczący dla budowania naszej demokracji. Na szczęście zakochałam się, a potem uciekłam w macierzyństwo, co niewątpliwie wypełniło mi pustkę, brak intensywnych, prawdziwych kontaktów naukowych, do których przywykłam w Cambridge. Po odchowaniu dziecka problem jednak wrócił, więc czym prędzej wyjechałam na tzw. wymianę naukową z Uniwersytetem Stanu Minnesota w USA. Wyjeżdżając, wstrzymałam moją habilitację, na którą i tak krzywo spoglądano - byli inni desygnowani, którzy przecież powinni zrobić habilitację przede mną, by uzyskać odpowiednie stanowisko. Czy warto było wtedy walczyć? Wolałam się nauczyć czegoś nowego, poznać nowa metodykę badań. Tęskniłam do ludzi, których praca naukowa fascynuje i wypełnia im życie, do tematów badań, które odzwierciedlają aktualne problemy nauki, do ludzi podróżujących po świecie a nie kurczowo trzymających się stołków i awansujących przez eliminacje potencjalnych przeciwników.


Powrót trzeci

I znowu, weszłam w nadzwyczaj ciekawe środowisko naukowe, poznałam nową dla mnie metodykę badawczą i stałam się specjalistką w mało rozpowszechnionej w Polsce dziedzinie. Za datę graniczną powrotu uznałam możliwość podjęcia nauki w polskiej szkole przez moje dziecko. Istnieje taki czas przełomu, którego nie należy przekraczać, bo po nim, powrót będzie bardzo, bardzo trudny, prawie niemożliwy. Poszukiwanie odpowiedniego dla moich kwalifikacji miejsca pracy w Polsce podjęłam na dwa lata przed planowanym powrotem. Oznaczało to dużą ilość poważnych listów oraz spotkań podczas moich wakacyjnych pobytów. Nie chciałam spudłować. Znałam juz złą stronę powrotów. Moje przykre doświadczenia drugiego powrotu zniechęcały mnie jednak do powrotu do macierzystego Instytutu PAN i w koncu podpisałam umowę o pracę z Akademią Medyczną w Poznaniu, z którą korespondowałam przez ponad rok. Wszystko wyglądało poważnie, nawet zaproszono mnie do wygłoszenia gościnnie wykładu. Do tej decyzji zachęciła mnie perspektywa prowadzenia dydaktyki w języku angielskim na tamtejszej Akademii Medycznej. Poznań, z perspektywy moich wakacyjnych przyjazdów do Polski wydawał mi się bardziej cywilizowany niż rodzinne Kraków i Warszawa. Europejski. W mediach szczycił się czystością ekologiczną, wydawał się łatwiejszy do życia dla dziecka, które nigdy nie korzystało ze środków komunikacji miejskiej w wielkim mieście.
Zatrudniona zostałam na etacie asystenta (choć z Polski wyjechałam jako kilkuletni adiunkt PAN) i juz w ciągu pierwszych trzech miesięcy okazało się, że nie tylko nie odpowiada ono moim kwalifikacjom (pracę asystenta podejmują często studenci wyższych lat AM), lecz również nie daje możliwości do kontynuowania mojej pracy badawczej. Profesorowie, którzy mnie zapraszali i obdarzali hojnie epistolarnymi komplementami, na miejscu okazali całkowity brak zainteresowania sprawą współpracy. Zapraszano mnie natomiast na charytatywne koncerty gdzie byłam witana z puszką na datki na rozwój instytucji. Pomimo iż moje małe projekty badawcze zostały zatwierdzone przez AM i uzyskałam nawet drobne fundusze na badania, przez dwa lata nie zostałam wpuszczona do laboratorium, ani też nie udostępniono mi materiału badawczego. Rozmowy przenoszono na dalsze terminy. Mój duży, autorski projekt badawczy rozpisany na kilka zakładów AM bardzo spodobał się Komitetowi Badań Naukowych. Polecono jednak rewizję kosztorysu oraz redukcję osób, które miały w projekcie uczestniczyć, a te sprawy nie zależały juz ode mnie. Zrezygnowałam widząc jak mój projekt rozmienia się na pazerność osób, które po prostu chcą dostać dodatkowe pieniądze, a ja nadal nie jestem wpuszczana do laboratorium.
Po dwóch latach zdecydowałam się zawierzyć szefowi innej pracowni, który zaoferował mi całkowicie nie odpowiadające mojemu wykształceniu stanowisko pracy (starszy specjalista naukowo-techniczny czyli tak naprawdę laborant) w zamian za możliwość pracy badawczej oraz ułatwienie zrealizowania mojego wymarzonego celu dydaktycznego (wprowadzenie przeze mnie na AM wykładów z dziedziny, która aktualnie reprezentowałam). Pracownię znałam z publikacji w renomowanych czasopismach naukowych, ponieważ posługiwano się podobną metodyką badań. To było ryzykowne, ale profesor odchodził za kilka miesięcy na emeryturę, w związku z czym w sposób oczywisty zwalniał się etat, na którym mogłabym być zatrudniona. Ta logika szybko jednak okazała się błędna, ja miałam po prostu być pomocą techniczną dla następcy szefa oraz jego doktorantki, dostarczać informacji naukowych, opracowywać projekty naukowe na ich konto, bez prawa głosu do uwag krytycznych co do funkcjonowania pracowni i aparatury, które całkowicie nie nadawały się do prowadzenia wiarygodnych badań naukowych. O mojej habilitacji nie było juz oczywiście mowy - zostałam z "własnego wyboru" laborantką. Próby otwarcia przewodu habilitacyjnego poza AM spełzły na niczym. Mój dawny Instytut PAN, który mnie ukształtował naukowo, odesłał moją aplikację z sugestią żebym otworzyła przewód w uczelni macierzystej, ponieważ mają kolejki! To była kpina. Z innej instytucji do której wysłałam dokumentację zatelefonowano prosząc o jej wycofanie. Nie zgodziłam się. Nie po to od lat 10 starałam się zostać niezależnym pracownikiem naukowym, żebym ją miała wycofywać. Po kilku miesiącach odesłano mi rozprawę habilitacyjną stwierdzając, że nie spełnia ona wymogów, a szczególnym zaś zarzutem było, że tytuł nie odpowiada treści. Moi pracodawcy uznali, ze skoro mam ambicje i nie będę im służyć wypędzą mnie mobbingiem, który choć był groteskowy, to kosztował mnie zdrowie. Dzięki interwencji oraz naciskom z zewnątrz, zostałam jednak zatrudniona w Szpitalu Klinicznym AM na stanowisku psychologa. Ten etat już nic nie miał wspólnego z pracą naukową, miał jednak dostarczyć mi dalszej dawki mobbingu żebym wreszcie zrezygnowała. Nie dałam za wygraną, dysponowałam przecież możliwościami mojego prywatnego warsztatu psychologicznego. Szpital zaskoczony faktem pojawiania się pod moim gabinetem kolejek pacjentów rozwiązał ze mną umowę biorąc na siebie winę braku pieniędzy na finansowanie etatu.
Interwencje Zespołu do spraw Etyki Komitetu Badan Naukowych PAN w mojej sprawie, a nawet uciekanie się do autorytetu Ministra Nauki okazały się śmiesznie bezskuteczne wobec paragrafów oraz moich podpisów pod precyzyjnymi acz niezrozumiałymi dla mnie w chwili ich podpisywania umów o pracę.


,
Czy przestalam być naukowcem?

Nie przestałam. Piszę, publikuję. Wydałam książkę. Piszę następną. Zajmuję się dydaktyką. Zrealizowałam swoje marzenie wprowadzenia mojej tematyki do cyklu nauczania uniwersyteckiego. Podtrzymuję kontakty naukowe. Jestem nadal członkiem zorganizowanego środowiska międzynarodowego, które doceniając mój wkład w dziedzinę opłaca mi dostęp do specjalistycznej wiedzy. Nie rozmieniłam na drobne moich wymagań w stosunku do pracownika nauki. Nie sprzedałam się. Z mojego punktu widzenia odniosłam więcej sukcesów naukowych niż ci, którzy codziennie nie muszą liczyć swoich wydatków, których nazwiska pojawiają się wśród autorów publikacji, z którymi nic nigdy nie mieli do czynienia. Nie muszę siedzieć na przerwach pomiędzy zajęciami z koleżankami czytającymi prasę kobiecą oraz kolegami opowiadającymi niewybredne kawały. Nie muszę też wstydzić się mojego autorstwa w miałkich publikacjach. Nie musze podpisywać anachronicznych list obecności, ani też drżeć tak jak inni przed szefem z powodu 10 minutowego spóźnienia. Nie muszę też robić "coś za coś".


Moje dziecko czuje się w Polsce lepiej niż ja

Fantastycznie funkcjonuje w kilku różnych środowiskach, jest "zakorzenione" i czuje się Polakiem. Twierdzi, że ma przyjaciół i choć jest z dziada pradziada rodem z Warszawy, nie chce wyjeżdżać z Poznania. Co więcej, wbrew mojej nieukrywanej niechęci do polskich uczelni chce studiować w Polsce. Przyznam się, że sprawia mi to satysfakcję, do tego właściwie dążyłam.


Choruję

Uczulenie na człowieka. Bunt układu odpornościowego, autoagresja. Typowa reakcja na przewlekły stres. W sumie lepszy bunt niż depresja, bo jeśli walka to zawsze jakiś cel.


Klepię biedę

Jest to bolesne. Walka o każde 50 PLN zajmuje dużo czasu, pochlania sporo intelektualnej energii. Na szczęście pozostałam osobą kreatywną. Organizatorzy koncertów charytatywnych, na które chętnie zapraszają światowych gości mają małe pojecie o tym, ze naukowcy na całym świecie zarabiają całkiem średnio. Nie mogą oszczędzić, jeśli samotnie wychowują dziecko nie na tekturowych paczkach tylko na kanapie, kształcą je dodatkowo artystycznie, wysyłają na wakacje do kraju by je wychować na Polaka, a przede wszystkim zapewniają babysittera podczas długich, bardzo długich godzin pracy doświadczalnej. Wróciłam więc bez oszczędności - lecz błędnie sądziłam, że z kapitałem, którego nikt mi nie jest w stanie odebrać. A jednak trochę zabrali dopóki się nie zorientowałam.
Moje 10 lat pracy i studiów za granicą wypadły całkowicie z mojego ZUS-owskiego dorobku pomimo, że znacznie przekraczały standardy intensywności pracy do jakiej wszyscy są tutaj przyzwyczajeni. Niestety, nie zostałam nigdy poinformowana jakie są konsekwencje nie płacenia składek. Obciążam więc swoją osobą państwo - bo przecież ktoś musi mnie i moje dziecko utrzymać przy życiu, jeśli jestem tak totalnie nieprzydatna zawodowo!


Cierpię

Bieda lub doświadczenie intensywnego bólu niekoniecznie wywołują cierpienie. Według definicji z cierpieniem mamy do czynienia wtedy, kiedy sytuacja zagraża osobie człowieka, jego samorealizacji.


Mam jednak więcej czasu na zadumę

Mieszkam w bardzo pięknej architektonicznie lecz zniszczonej i zamieszkałej przez lumpenproletariat dzielnicy Poznania. Ludność wędrująca z siatkami butelek po piwie do Zabki i z powrotem, albo z łokciami opartymi na poduszkach (sic!) wyglądająca przez okno. I tak jak ja bez perspektyw, na zasiłkach państwa.
Mogę też wrócić do ulubionych lektur. Ostatnio zdjęłam z półki "Wielki Świat" profesora Kozieleckiego, który przed laty wzbudził we mnie marzenie doświadczenia pracy w Stanach. Pocieszyły mnie pewne tytuły jego refleksji: Tyrania hierarchii, O tych skazanych za wybitność, Ta totalna, dręcząca niepewność... Zachęcam do lektury, to dobre intelektualne pendant do moich zbyt konkretnych i osobistych zwierzeń.


Kto tak naprawdę stracił?
?

Powrót czwarty

Będzie z całą pewnością. Jestem specjalistką w realizacji marzeń.


Ewa Kostarczyk

ekostar@amu.edu.pl




adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=16