www.nfa.pl/

:: UW – atrapa dydaktyki
Artykuł dodany przez: nfa (2006-01-23 12:21:40)

Maciej Panczykowski

UW – atrapa dydaktyki



Wydział Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, na którym spędziłem blisko 6 lat, był dla mnie dużym rozczarowaniem. Dosłownie, na palcach jednej ręki można było policzyć wygłaszane tam wykłady, które cechował satysfakcjonujący poziom. Były to: biochemia, zoologia oraz podstawy fizyki i filozofii. A co z resztą wykładów?
Zasługiwały na miano kpiny, nudnego i żałosnego widowiska, na którym słuchacz wstydził się za wykładowcę i udawał, że wszystko jest w porządku. A tamten udawał, że wykłada.

Na łamach NFA spotkałem się ze stwierdzeniem, że w polskim szkolnictwie wyższym dydaktyka przeważa nad nauką. Na UW było zdecydowanie odwrotnie. Nawet modna była tam teza, mówiąca, że naukowcy to pierwszy garnitur (czytaj: nadludzie), dydaktycy to garnitur drugi (chyba normalni ludzie), a uczący jak uczyć – to garnitur trzeci (najwyraźniej - podludzie).
Najśmieszniejsze było to, że orędownikom tej (hipo)tezy najbardziej przydałyby się lekcje dydaktyki. Jakże musieliby się zniżyć…

Niewątpliwie nauka, nauczanie i techniki nauczania, to równie ważne dziedziny ludzkiej działalności, mocno wzajemnie powiązane.
Niedawno w portalu NFA można było znaleźć słuszną myśl, wskazującą zależność dydaktyki od nauki. Jest również odwrotnie. Bardzo pozytywnie na rozwój myśli naukowca wpływa przygotowywanie wykładu. Mówi się, że dopiero wtedy rozumiesz zagadnienie, gdy potrafisz je z sukcesem wyłożyć. Nauka zna przypadki odkryć, które dokonywano podczas przygotowań materiału dydaktycznego. Tak to Mendelejew odkrył układ okresowy pierwiastków, a Łobaczewski – geometrie nieeuklidesowe.

Uniwersytet Warszawski to przodownik rankingów uczelni wyższych. Jest jednak bardzo ciekawe, jakimi kryteriami kierują się twórcy takich zestawień. Liczbą studentów? Liczbą wydziałów? Liczbą pracowników? Rokowanie co do pozytywnego wpływu dużych liczb na jakość nauczania jest co najmniej niepewne.
Może więc liczbą olimpijczyków? Uczelnie mogą ściągać zdolną młodzież właśnie dlatego, że reklamuje je ranking (błędne koło). Nikt potem nie mierzy stopnia jej rozczarowania.
Może zatem liczbą przyjętych do pracy po studiach? Pracodawcy mogą jednak przyjmować kogoś, patrząc na papierek z herbem renomowanej uczelni. Poziomu wiedzy nie da się szybko sprawdzić.

Uniwersytet Warszawski to "markowa" uczelnia. Jest rozreklamowaną (czytaj: przereklamowaną) gwiazdą, i to – moim zdaniem – bardzo jej zaszkodziło.
Dlaczego? Sięgnijmy po przykład z rynku produktów. Oto prawidłowość, którą da się tam dostrzec:
Najpierw produkt jest dobry i nieznany. Producent się stara, a w wyniku solidności i reklamy wyrobiona zostaje marka, związana z produktem. Następuje druga faza: dobry i znany produkt. Ale ona często nie trwa wiecznie, bo niestety, producent "lubi" zorientować się, że produkt sprzeda się teraz bez względu na to, co się z nim zrobi. Produkt "lubi" się więc popsuć, co ma zostać skompensowane przez jego markę i dalsze zabiegi marketingowe. Ta trzecia faza, to jest już degeneracja.

Uczelnia w analogicznej fazie - to już tylko słynna nazwa. I w takiej fazie jest – wedle moich doświadczeń - UW. Większość pracowników czuje się już tak uznana lub genialna, że może spokojnie spocząć na laurach. A student UW ma oniemieć z zachwytu za każdym razem, gdy zda sobie sprawę, w jakich murach się znajduje. I to powinno mu wystarczyć i skompensować wszystko, łącznie z kwaśną miną na wykładach.

Na podstawie moich obserwacji wykładowców UW, wyodrębniłem 4 ich kategorie. Oto one:

1.Potrafię i chcę (znakomita mniejszość). Jest to typ, który wkłada dużo pracy w przemyślenie i uporządkowanie materiału dydaktycznego oraz uważa, że trzeba go jak najlepiej przekazać studentom.
2.Nie potrafię i chcę (większość). Ten typ bierze się za coś, do czego nie został stworzony. Powody są ambicjonalne i finansowe. Pamiętam, że wykłady ewolucjonizmu były na UW tak żenujące, że zastanawialiśmy poważnie nad tym, czy profesor je prowadzący nie powinien odwiedzić neurologa. Po prostu nie mogliśmy zrozumieć jak to się stało, że komuś takiemu powierzono nauczanie ważnej dziedziny biologii. Jego wykłady nie tyle były słabe, co po prostu był to bełkot.
3.Potrafię i nie chce mi się. Ten typ ma wiedzę i może nawet - umiejętności dydaktyczne, ale pochłaniają go sprawy naukowe lub administracyjne i nie chce mu się zniżyć do solidnego przygotowania wykładu. Dydaktyka to dla niego przykry, zaburzający obowiązek.
4.Potrafię i nie dam. Ten typ ma wiedzę i umiejętności, ale jego poglądy są takie, że niechętnie się nimi dzieli. Uważa, że nie po to tak długo się męczył zdobywaniem wiedzy, aby teraz podać to studentowi "na ławę". Student ma czas, aby do większości rzeczy dojść sam. Jest to typ, którego wykłady pozostawiają ogromne poczucie niedosytu. Najlepsze kąski zostają skrzętnie ukryte przed potencjalną, młodą konkurencją, która nie może wiedzieć więcej niż on w jej wieku. Nie sprzyja to postępowi, ale taki jest polski system szkolnictwa wyższego. Jego głównym grzechem jest oderwanie od społeczeństwa i gospodarki. Tam gdzie nauka i nauczanie są mocno związane z przemysłem i potrzebami ludzi, kierownik grupy naukowej jest mocno zainteresowany, aby zasilali ją jak najlepsi, kooperatywni ludzie. Tylko to przynosi owoce w postaci prestiżu społecznego i pieniędzy. Niestety, w zawieszonym w próżni, polskim skansenie naukowym, dynamiczny rozwój stanowi tylko zagrożenie dla ambicji.

Na UW dostrzegłem również osobliwe zjawisko otaczania wybranych profesorów kultem. Niestety, celowali w tym niektórzy, nadgorliwi w swym lizusostwie, studenci. Nie mogłem tego zrozumieć, bo wykłady "bożków" były irytująco słabe. Ale mówiono mi wtedy z namaszczeniem: "To genialny naukowiec, o wielkiej wiedzy, której nie umie przekazać".
Nadal nie rozumiałem kultu, bo dla mnie – studenta, czyli klienta uczelni, najważniejsze jest to, abym na pytanie: "co wyniosłeś z wykładów na tej uczelni?" nie musiał odpowiadać: "głównie SIĘ".

Maciej Panczykowski
Katowice




adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=182