www.nfa.pl/

:: Mała atomówka w walizce - przykład analfabetyzmu 'fizycznego'.
Artykuł dodany przez: nfa (2006-08-05 14:15:19)


Edward Rydygier

Mała atomówka w walizce - przykład analfabetyzmu „fizycznego”.


Wobec światowego zagrożenia terroryzmem środki masowego przekazu straszą społeczeństwo użyciem przez terrorystów całego arsenału najprzeróżniejszych bomb atomowych. Obecnie w zestawie przewidywanych ataków terrorystów brak zamachów z użyciem samolotów pasażerskich, natomiast odnośnie użycia przez terrorystów broni jądrowej podawane są najprzeróżniejsze wersje bomb atomowych, jak: małe, brudne, walizkowe, a nawet można natrafić na termin „złe” (por. „Złe małe bomby”, „Metropol” z 8 czerwca 2006 r.). Opisywane są także różne scenariusze ataków terrorystycznych z użyciem tych nuklearnych broni.
Ponieważ w Polsce prestiż fizyki i fizyka, w dużej mierze „dzięki” reformie systemu edukacji, już dawno upadł, natomiast prestiż redaktora ciągle jest wysoki, dlatego też nasze społeczeństwo odbiera wiadomości prasowe jako rzetelne i odpowiadające prawdzie. Próby reagowania na rewelacje prasowe o treściach fizycznych, na przykład w formie listów czy e-maili do redakcji są bezskuteczne, bo redakcje nigdy nie prostują podawanych przez siebie wiadomości, które z powodu braków w edukacji fizycznej redaktorów często w niezamierzony sposób nabierają charakteru humorystycznego. Tylko jeden z redaktorów naczelnych codziennej bezpłatnej prasy warszawskiej zaproponował, (lecz w sposób nie wiążący) autorowi tego artykułu pracę korektora. Wobec braku jakiejkolwiek kontroli społecznej dziennikarze czują się wszechwładni i wszystkowiedzący, zatem piszą o fizyce to, co się im żywnie podoba.
Odnośnie wspomnianych wyżej scenariuszy ataków terrorystycznych, to przykładowo w dzienniku „Metro” (numer z 18-20.03.2005 r.) redaktor Grzegorz Rzeczkowski w artykule pt. „Scenariusze dla terrorysty” opisuje scenariusze ataków terrorystycznych na USA, które przewidział amerykański rząd, a ujawnił „New York Times”. Autor artykułu w „Metrze” komentując rewelacje odnośnie możliwych ataków terrorystycznych stwierdził, że: „Dokument robi wrażenie. Terroryści mogą użyć najbardziej śmiercionośnych broni – od gazów bojowych po tzw. brudne bomby, czyli niewielkie ładunki wybuchowe, do których dodaje się materiał radioaktywny. Użycie ich oznaczać może tysiące ofiar i miliardy dolarów strat, co może doprowadzić Stany Zjednoczone do ekonomicznego krachu”. Żeby artykuł zrobił większe wrażenie na czytelnikach od przytoczonego dokumentu rządu amerykańskiego, redaktor G. Rzeczkowski opatrzył go stosownym podtytułem: „Nie samolotami pełnymi pasażerów, ale cysternami z wąglikiem i małymi bombami atomowymi uderzą na Amerykę terroryści.” Poza chwytliwym podtytułem, w artykule tym nie opisano żadnej „małej” bomby atomowej.

Czym zatem jest ta „mała” bomba atomowa? Czy chodzi tu o jej wagę, rozmiar, czy może o zasięg rażenia? No i co to jest w ogóle ta bomba atomowa, jeśli po serii doświadczalnych eksplozji bomb wodorowych przeprowadzonych przez Związek Radziecki i Stany Zjednoczone w latach 1954-1958 współczesna broń jądrowa jest znacznie potężniejsza niż bomby atomowe, które eksplodowały w Hiroszimie i Nagasaki. Zajmijmy się na razie „brudną” bombą, która według przytoczonego powyżej artykułu o scenariuszach dla terrorystów, zawiera „materiał radioaktywny dodany do ładunku wybuchowego” i o ewentualnych skutkach jej odpalenia przez terrorystę. Należy podkreślić, że sprawa tzw. brudnych bomb została wnikliwie zbadana przez amerykańską instytucję rządową National Council on Radiation Protection and Measurements (NCRP). Już po miesiącu od ataku na Word Trade Center NCRP opublikowała specjalny raport dotyczący postępowania w atakach terrorystycznych z użyciem materiałów radioaktywnych, w którym oceniono, że odpalenie „brudnej” bomby (tj. takiej, w której konwencjonalny materiał wybuchowy otoczony jest substancją radioaktywną) nie stanowiłoby masowego zagrożenia i w dużym mieście ograniczyłoby się do obszaru kilku przecznic. Wybuch takiej bomby wywołałby raczej panikę, ale nie masowe straty ludzkie. Odnośnie samej konstrukcji „brudna bomba” jest niepraktycznym pomysłem. Aby przy użyciu takiej „brudnej” bomby wywołać groźne dla człowieka stężenie substancji radioaktywnych w terenie, stężenie ich w bombie musiałoby być miliony razy większe, np. aby skazić teren o powierzchni 1 km2, stężenie substancji radioaktywnych w bombie musiałoby być 10 mln razy większe niż po rozproszeniu. Tak silne stężenie wytworzyłoby wysoką temperaturę, która spowodowałaby, że uległy by stopieniu materiały, z których wykonano bombę. Bomba taka emitowałaby promieniowanie gamma o wysokim natężeniu, łatwym do wykrycia z dużej odległości. Poza tym domorośli terroryści zginęliby już w trakcie montowania takiej bomby. Zatem „brudna” bomba nie może mieć wielkiej mocy rażenia, ale może być skuteczna do wywołania paniki i zastraszenia, co jest właśnie celem terrorystów. W styczniu 2005 r. prasa rozpowszechniała wiadomości o poszukiwaniu w USA osób w związku z groźbami ataku terrorystycznego na Boston z użyciem brudnej bomby. Podawano, że FBI poszukuje 13 osób, z których jedyna aresztowana osoba okazała się kobietą a nie jak wcześniej podawano mężczyzną. Kobieta ta przebywała w obozie dla nielegalnych imigrantów, a śledztwo nie wykazało jej związków z jakimkolwiek ugrupowaniem terrorystycznym. Redakcja dziennika „Metropol” z 24.01.2005 r. artykuł oparty na informacjach PAP o poszukiwaniach w USA osób podejrzanych o atak brudną bombą opatrzyła tytułem: „Niejasne ślady po brudnej bombie”. Z tego artykułu można dowiedzieć się o strachu społeczeństwa amerykańskiego przed atakiem brudną bombą, lecz polski dziennikarz celowo podjął się eskalacji zagrożenia sugerując jakieś „ślady” po brudnej bombie. W ten sposób podtrzymywane jest przez dziennikarzy rzekome istnienie specjalnej „brudnej” broni atomowej.
Tymczasem zagrożenie dla społeczeństwa stanowi nie brudna, lecz prawdziwa bomba atomowa (poprawnie bomba jądrowa), gdyby znalazła się w rękach terrorystów. Do miejsca zamachu można by ją przewieść statkiem, jachtem, samochodem lub porwanym samolotem. To pewnie mogłaby być ta mała bomba atomowa z dziennikarskiego arsenału broni jądrowych, lecz nie o takich rozmiarach, aby zmieściła się do każdej walizki. Bomba jądrowa o mocy 10 kiloton (o połowę mniejsza niż ta zdetonowana w Nagasaki) odpalona w typowej zabudowie miejskiej mogłaby zabić około 100 tys. ludzi, a detonacja jednego strategicznego pocisku jądrowego o mocy 500 kiloton spowodowałaby natychmiastową śmierć około 1 mln ludzi oraz zniszczyłaby zabudowę na obszarze 100 km2. Do budowy bomby atomowej o konstrukcji podobnej do bomb odpalonych nad Hiroszimą i Nagasaki potrzebny jest materiał rozszczepialny: pluton lub wysoko wzbogacony uran (U-235). Przykładowo, w Rosji znajduje się obecnie 150 ton plutonu i 1000 ton uranu nadających się do produkcji bomb atomowych, a materiały te nie są w pełni pod kontrolą. Chociaż Stany Zjednoczone udzieliły Rosji pomocy sięgającej w 2002 r. 750 mln dolarów na zabezpieczenie arsenału nuklearnego, istnieje realne niebezpieczeństwo nielegalnego obrotu takimi materiałami.

Oczywiście skonstruowanie bomby atomowej, mimo dostępnych nawet w Internecie instrukcji nie jest zadaniem dla amatorów, gdyż jej wyprodukowanie wymaga infrastruktury technicznej oraz nakładów finansowych, materiałowych i energetycznych. Kosztom produkcji bomby atomowej mogą sprostać tylko niektóre kraje. Dlatego też realnym zagrożeniem wydaje się nie zbudowanie, lecz wykradzenie gotowej bomby przez terrorystów. Odnośnie istnienia nowoczesnych środków do wykrywania przewożonych substancji rozszczepialnych, należy zauważyć, że obecnie jest możliwe wykrywanie materiałów rozszczepialnych (plutonu, uranu U-235) oraz samej broni jądrowej, lecz wymaga to specjalnej aparatury, dyscypliny i organizacji odpowiednich służb. Oprócz zwykłych aparatów rentgenowskich do prześwietlenia bagażu potrzebne są detektory miękkiego promieniowania rentgenowskiego i neutronów prędkich. W USA na przejściach granicznych i lotniskach są już obecnie zainstalowane małe generatory neutronów, którymi bombarduje się bagaż podróżnych. Pod wpływem neutronów pluton lub wzbogacony uran emituje łatwo wykrywalne promieniowanie gamma i neutronowe. Przy pomocy tych urządzeń można wykryć pluton w ilościach miligramowych. Być może z tego powodu, że urządzenia do wykrywania przewożonych materiałów radioaktywnych służą do kontroli bagażu, zostało rozpowszechnione przez dziennikarzy pojęcie „walizkowej” bomby atomowej. Należy jednak zauważyć, że walizki z bombami atomowymi, którymi straszą dziennikarze, mogą służyć, co najwyżej, do ewentualnego przemieszczania materiałów rozszczepialnych, a nie do przenoszenia całych bomb atomowych.
Mimo straszenia przez dziennikarzy atakiem terrorystycznym z użyciem broni jądrowej, światu realnie nie grozi atak terrorystyczny przy pomocy jakieś małej bomby atomowej (schowanej do walizki), ale rozpętanie wojny atomowej przez któreś z azjatyckich czy bliskowschodnich państw o nieprzewidywalnej polityce. O tym zagrożeniu świadczą już same tytuły artykułów prasowych: „Phenian ma już broń plutonową” („Metropol” z 19.10.2004 r.), „Nuklearne porozumienie” („Metropol” z 28.02.2005 r.), „Koreańska Republika Ludowo-Nuklearna” („Metropol” z 11-13.02.2005 r.), „Atomowe ambicje rządu Iranu” („Metropol z 14.02.2005 r.), „Szaleniec z bombami” („Tygodnik Forum” za „Der Spiegel” z 14.02.2005 r.), „Iran odrzuci traktat o broni atomowej” („Metropol” z 13-15.05.2005 r.), „Rosja i Chiny popierają Iran” („Nasz Dziennik” z 18-19.06.2005 r.), „Phenian ma bombę atomową” („Metro” z 9.05.2005 r.), „Kto naciśnie guzik wyrzutni” („Metropol” z 16-18.07.2005 r.). A w tym roku choćby przykładowo: „Rakiety straszą świat” („Metropol” z 6.07.2006 r.), „Chcą broni jądrowej i będą ją mieli” („Nasz Dziennik” z 4-5.03.2006 r.), „Pakistan buduje nowy reaktor” i „Libia chce bomby A” („Nasz Dziennik” z 25.07.2006 r.).

Fakty podawane w przytoczonych artykułach prasowych świadczą o tym, że rozpowszechnianie broni jądrowej coraz bardziej wymyka się spod kontroli. Można powiedzieć, że grozi to naruszeniem tradycyjnej „równowagi strachu” gwarantującej, że broń jądrowa nie zostanie użyta. Nielegalne rozpowszechnianie broni jądrowej jest dzisiaj możliwe dzięki funkcjonowaniu czarnego rynku technologii jądrowych i materiałów rozszczepialnych. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej w Wiedniu przy okazji inspekcji w Libii po tym, jak pułkownik Muammar Kadafi jesienią 2003 r. wydał zgodę na wjazd inspektorów MAEA, uzyskała dokumenty świadczące o udziale Pakistanu w nielegalnym handlu bronią jądrową. Dokumentacja dotycząca planów konstrukcji głowic nuklearnych została przekazana mniej więcej dwadzieścia lat wcześniej przez Chiny swojemu sojusznikowi Pakistanowi, a następnie sprzedana Libii przez szefa pakistańskiego programu zbrojeń jądrowych, Abdula Kadir Chana. Nie wiadomo, czy uczynił to z własnej inicjatywy, czy za zgodą władz Pakistanu. Kiedy sprawa została upubliczniona wziął całą winę na siebie.

Przewodniczący MAEA Mohamed El Baradei poinformował, że Agencja bada, czy oprócz Libii także inne kraje weszły na globalny czarny rynek atomowy. Odnośnie inspekcji MAEA w Libii El Baradei poinformował, że Libia nie zawiadomiła agencji o imporcie sześciofluorku uranu w latach 1985, 2000 i 2001 oraz o jego składowaniu oraz o imporcie związków uranu w latach 1985 i 2002. (por. artykuł pt. „Komu bombę?” w tygodniku „Nowe Państwo” z 4.02.2005 r. oraz w serwisie prasowym PAP). Polska prasa, żeby eskalować sensację związaną z przemytem materiałów rozszczepialnych próbowała znaleźć źródła przemytu nawet w Wielkiej Brytanii, a konkretnie podawano największą brytyjską elektrownię atomową w Sellafield, gdzie podobno zaginęło prawie 30 kg plutonu (artykuł pt. „Zniknął pluton na osiem bomb” w „Metropol” z 18-19.02.2005 r.). Dziennik „Metropol” za dziennikarzami z „The Times” jako wątpliwe określa wyjaśnienia zarządu elektrowni, że podawane przez dziennikarzy” ilości zaginionego plutonu to skumulowany błąd powstały podczas kolejnych faz ważenia i przechowywania plutonu. Jakkolwiek należy przyznać, że odnotowano już próby kradzieży materiału rozszczepialnego. W jednym z ośrodków jądrowych w pobliżu Moskwy w 1992 r. pracownik ukradł około 1,5 kg wysoko wzbogaconego uranu wynosząc go w niewielkich ilościach przez kilka miesięcy. Kierownictwo ośrodka odkryło brak uranu zanim złodziej zdołał skontaktować się z odbiorcami. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej szacuje, że do budowy bomby atomowej wystarczy zaledwie 25 kg uranu.
Polska prasa odkryła ostatnio także „polski ślad” globalnego czarnego rynku technologii jądrowych i materiałów rozszczepialnych. Otóż w dniu 9.03.2005 r. „Życie Warszawy” za PAP-em podało, że polscy antyterroryści na zlecenie amerykańskich służb wywiadowczych zatrzymali na Okęciu irańskiego techno-szpiega Ali Asghara Mazarpoura. Według naszej prasy USA ścigały Mazarpoura za sprzedaż Iranowi technologii szpiegowskiego samolotu Berkuta 360. Jak podało „Życie Warszawy”, Mazarpourowi grozi w USA do 50 lat więzienia i 250 tys. dolarów grzywny. Ponadto „Życie Warszawy” rozpowszechniło sensacyjną wiadomość, że Mazarpour szukał w Polsce naukowców chętnych do współpracy z Iranem przy technologiach nuklearnych. Wreszcie najświeższa wiadomość z Warszawy, gdzie w piątek 10.06.2005 r. ogłoszono trzygodzinny alarm i blokadę w samym centrum z powodu ataku terrorystycznego przy użyciu brudnej bomby, co potem skorygowano na groźbę ataku przy użyciu gazu bojowego. Sam sprawca zamachu został w przeddzień aresztowany. Żadnej „trującej” bomby nie odnaleziono, lecz zarządzono blokadę i wstrzymanie komunikacji miejskiej w centrum stolicy, gdyż obawiano się udziału współpracowników niedoszłego zamachowca, zwłaszcza, że sprawca przyznał się nazajutrz, że jego działaniami kierował obywatel Iranu poruszający się ciemnym peugeotem 407 na niemieckich tablicach rejestracyjnych.
Niewątpliwie sprawa tzw. terroryzmu nuklearnego jest istotna w obecnych czasach, lecz nie sprowadza się, jak sugerują środki masowego przekazu do zgromadzenia przez organizacje terrorystyczne „małych” bomb atomowych w walizkach. Chodzi tu o to, aby materiał rozszczepialny nie znalazł się w posiadaniu państw o polityce terrorystycznej wobec cywilizowanego świata. Aby zbudować bombę atomową terroryści musieliby ukraść lub zakupić odpowiednią ilość wysoko wzbogaconego uranu. Uran w stanie naturalnym zawiera przede wszystkim izotop 238, który nie uczestniczy w reakcji łańcuchowej rozszczepienia, oraz około 0,7 % rozszczepialnego uranu 235. Terroryści nie mogą sami wzbogacić uranu, ponieważ wszystkie znane technologie są zbyt skomplikowane, czasochłonne i kosztowne. Uran używany do produkcji głowic bojowych zawiera ponad 90% rozszczepialnego uranu 235. Jednak eksperci z Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej uważają, że każdy rodzaj wysoko wzbogaconego uranu (materiał zawierający wagowo ponad 20% izotopu uranu 235) należy traktować jako materiał, z którego da się zbudować bombę atomową. Poniżej 20 % zawartości uranu 235 masa krytyczna wzrasta na tyle, że skonstruowanie głowicy jest praktycznie niemożliwe. Przykładowo masa krytyczna uranu wzbogaconego do 93%, otoczonego pięciocentymetrowym odbijającym neutrony zwierciadłem berylowym wynosi 22 kg. Natomiast w przypadku uranu wzbogaconego do 20 % masa krytyczna wzrasta już do 400 kg. Na całym świecie przechowuje się obecnie około 1800 ton wysoko wzbogaconego uranu, który został wytworzony podczas zimnej wojny, głównie w Stanach Zjednoczonych i Związku Radzieckim. Jest on składowany zarówno w magazynach wojskowych, jak i cywilnych. Na ryzyko wyprowadzenia wysoko wzbogaconego uranu narażone są głownie obiekty cywilne posiadające jądrowe reaktory badawcze, gdyż są gorzej chronione niż obiekty wojskowe. Nie chodzi tu o elektrownie jądrowe, gdyż paliwo uranowe tam używane jest bardzo mało wzbogacone (zawartość wagowa izotopu uranu 235 wynosi w nim 3-5%). Ponad 50 ton wysoko wzbogaconego uranu jako paliwo jest rozmieszczone w rozproszeniu na całym świecie w przeszło 140 cywilnych reaktorach badawczych, które są eksploatowane w badaniach naukowych i przemyśle lub do produkcji izotopów na potrzeby medycyny. Te ośrodki badawcze znajdują się na terenach zurbanizowanych i są słabo chronione.

Według Amerykańskiego Departamentu Energii najskuteczniejszym sposobem przeciwdziałania terroryzmowi nuklearnemu jest rezygnacja z wysoko wzbogaconego uranu i likwidacja jego zapasów. W 1978 r. został wdrożony program RERTR (Reduced Enrichment for Research and Test Reactors), którego celem było dostosowanie amerykańskich reaktorów do wykorzystania jako paliwo nisko wzbogaconego uranu (por. „Powstrzymać terroryzm nuklearny”, A. Glaser, F. N. von Hippel, w „Świat Nauki”, marzec 2006 r.). Do końca 2005 r. Udało się zmodyfikować 41 obiektów. W latach dziewięćdziesiątych XX w. Stany Zjednoczone nawiązały z Rosja współpracę zmierzającą do zabezpieczenia a następnie likwidacji składowisk wysoko wzbogaconego uranu. Bezpośrednim powodem tych działań były przypadki kradzieży paliwa w Rosji i państwach powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego. By wyeliminować zagrożenia związane z wypalonym paliwem uranowym już w 1996 r. rząd Stanów Zjednoczonych zwrócił się do państw, które wcześniej otrzymywały amerykański wysokowzbogacony uran, o odesłanie dwu podstawowych typów zużytego paliwa. Sześć lat później Stany Zjednoczone wspólnie z Rosją i MAEA podjęły starania o zwrot do Rosji świeżego oraz zużytego paliwa, lecz ze słabą skutecznością. Odesłano niespełna tonę amerykańskiego uranu, a przeszło 10 ton nadal znajduje się zagranicą. Do Rosji wróciło około 100 kg świeżego paliwa, natomiast szacuje się, że brakuje jeszcze 2 ton paliwa zużytego i świeżego.
Na koniec wracamy do znów do terminu „mała bomba atomowa”, gdyż prasa ostatnio rozpowszechniła wiadomości, że USA posiada plany rozmieszczenia „ładunków atomowych małej mocy” (art. „Złe małe bomby” w „Metropolu” z 8 czerwca 2006 r.). Wywołało to natychmiast reakcję Rosji. Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow oświadczył 7 czerwca tego roku, że te amerykańskie projekty są destabilizujące i mogą mieć destrukcyjny wpływ na system nierozpowszechniania broni atomowej. Natomiast były premier Malezji Mahathir Mohamad nazwał te projekty zapowiedzią nowego globalnego konfliktu z użyciem broni jądrowej. Aby wyjaśnić czytelnikom termin „mały ładunek jądrowy”, redakcja „Metropolu” przeprowadziła wywiad z majorem Michałem Fiszerem „ekspertem w dziedzinie wojskowości”. Major Fiszer wyjaśnił, że „są to ładunki jądrowe o małej sile rażenia, zaczynając już od ładunków miniaturowych o sile 1 kilotony. Służą one do bardziej chirurgicznych uderzeń”. Następnie dyżurny ekspert „Metropolu” od wojskowości wyjaśnił termin „chirurgiczne uderzenie” ładunku jądrowego: „Używa się ich do niszczenia bunkrów, podziemnych instalacji – wtedy, gdy wojskowi nie chcą spowodować większych zniszczeń. Zwykła bomba o sile 10-20 ton zniszczy przecież pół miasta”. Wreszcie na koniec wywiadu, ulegając naciskom dziennikarza o wyjaśnienie, jak mały jest ten „mały ładunek jądrowy”, ekspert Fiszer wyjaśnił, że: „małe ładunki charakteryzują się małą masą i niewielkimi gabarytami; można je umieścić nawet w walizce”. Wobec tej wypowiedzi eksperta „Metropolu” od wojskowości, dziennikarze zyskali potwierdzenie naukowe swoich dociekań nad podrzuceniem przez nowoczesnego terrorystę bomby atomowej w walizce.
Być może eskalowanie przez media zagrożenia spowodowanego użyciem różnych dziwnych broni jądrowych wynika z zakamuflowanego protestu przeciwko rozwojowi energetyki jądrowej, lecz w efekcie propaguje się w społeczeństwie zwątpienie w inwestowanie finansowych środków publicznych w rozwój energetyki jądrowej. Ale po analizie treści artykułów kreujących „małą bombę atomową” jako broń terrorysty XXI wieku, dochodzimy do wniosku, że dziennikarza XXI wieku cechuje analfabetyzm „jądrowy”, jako pochodna analfabetyzmu „fizycznego”.

Edward Rydygier
Autor jest fizykiem jądrowym, specjalistą w dziedzinie badań termojądrowych, posiada tytuł Fizyka Europejskiego (EurPys).


adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=280