www.nfa.pl/

:: Fizycy i reformy
Artykuł dodany przez: nfa (2009-03-12 11:43:56)

 

Tomasz Barbaszewski

Fizycy i reformy..


Nie pamiętam już, kto wykładowców przypominał w trakcie studiów, że jednym z najtrudniejszych wyzwań, przed którymi staje fizyk jest ukończenie studiów z fizyki (zwłaszcza teoretycznej) i nie wpadnięcie w samouwielbienie. Ostatnie miesiące wydają się potwierdzać mądrość tych słów – zaczęło się od słynnego „Listu Fizyków Krakowskich” w obronie habilitacji, później mieliśmy telewizyjną dyskusję o wróżbitach i astrologach, a teraz nagle znów mamy list – tym razem Prof. Kajetana Wróblewskiego (też w sprawie habilitacji ze szczególnym uwzględnieniem adiunktów uczelni technicznych :) ).

Pomimo że jestem (już tylko z wykształcenia) fizykiem, a doktorat obroniłem w Warszawie w IF PAN i miło wspominam seminaria na Hożej śmiem nie zgodzić się z dwoma podstawowymi tezami listu Pana Profesora.

Po pierwsze – fizyka (zarówno „warszawska” jak i „krakowska”) prosperowała i nadal prosperuje dzięki wyjazdom zagranicznym. Kiedyś (lata 1970-1980) było to wręcz źródło utrzymania – przy zarobkach adiunkta w Polsce wynoszących 27-30 USD (po realnym kursie) stypendium w dobrym ośrodku na „Zachodzie” wynoszące około 900 USD miesięcznie dawało po prostu szanse na dostatnie (w rozumieniu PRL) życie. A niejako „przy okazji” gromadził się dorobek – na piątej (jak dobrze poszło) pozycji w spisie autorów publikacji przygotowanej w jednostce, gdzie przebywaliśmy na stypdenium pojawiało się nasze nazwisko koniecznie z odnośnikiem „Pernament Address – Institute of Physics,.... Poland”). Ponieważ czasopismo było zazwyczaj z grupy najwyżej punktowanych wszystko pracowało jak w zegarku:

  • była kasa na przeżycie od wyjazdu do wyjazdu, dorobek naukowy uzyskiwał najwyższe oceny formalne (jak ładnie wyglądała lista publikacji), w Polsce redagowało się prace i odbębniało dydaktykę, świetna autoprezentacja była możliwa: „współpracownik szeregu zespołów w czołowych placówkach naukowych na Świecie... (tu lista)”.

Najważniejsze to było – wyrobić sobie kontakty! Bo kto miał kontakty ten decydował o wyjazdach, a kto decydował o wyjazdach ten miał WADZĘ!!! Habilitacja nie była wówczas dla fizyków wielkim problemem – ale wiadomo było z góry do kogo wyjeżdżają (oj, przepraszam, z kim współpracują) poszczególne Zakłady i Katedry i kto te wyjazdy rozdziela.

Niestety, wszystko popsuła ta wstrętna „transformacja”. Obecnie adiunkt zarabia o wiele więcej i miesięczne stypendium nie jest już równe 3 letniej pensji w Polsce! Potrzebny jest jednak dorobek i publikacje w tak zwanych „dobrych” czasopismach. Cały kieracik kręci się więc nadal, tylko zniknęła motywacja finansowa. Obecnie naprawdę wysokie zarobki można osiągnąć w Polsce pracując na etacie (najlepiej związanym z „kreacją rynku” lub zarządzaniem) w dobrej firmie. A przy okazji dostaniemy nowe auto służbowe (np. Vectrę lub Mondeo), laptopa itp... A więc wielu (również fizyków) wybiera „karierę w biznesie”, choć radzą sobie różnie.

Niezbędna jest więc obrona struktury hierarchicznej za wszelką cenę! Ktoś przecież musi mieć WADZĘ, decydować, zatwierdzać itp. Jak by to było, gdyby zdolny magister (a nawet student) zaplanował i zrealizował eksperyment z Fermilabie lub CERNie? Jeszcze mógłby dostać Nobla – bez doktoratu, bez habilitacji, bez publikacji na „listach scientometrycznych”. I co najważniejsze – bez naszej, GRONA, aprobaty!!!

Ja już trochę na tym Świecie żyję – i widziałem wprowadzenie rotacji magistrów (niech robią doktoraty – najlepiej na studiach doktoranckich), potem rotacji doktorów (niech robią habilitacje). Nie chcę być Kassandrą, ale niewykluczone, że niedługo najpierw pojawią się „studia habilitacyjne”, a w ślad za nimi rotacja „Habilitowanych” (niech robią profesury). A kto tej struktury broni najsilniej? To chyba jasne – ten, kto odnosi z niej korzyści. Argumenty zawsze się da dopasować – np. obniżenie poziomu doktoratów. Na Boga – a kto tych „niedouczonych” doktorów wypromował? Kto pisał pozytywne recenzje ze słabych prac??? Zdaje się, że „samodzielni”...

Rozglądnijcie się Panowie po swych Uczelniach. W latach 1970 dominowały tabliczki na drzwiach „mgr Taki Tam” - a dziś jaki tytuł dominuje? A tyle było mowy (komisja Resicha) o „odwróconej piramidzie” w strukturze akademickiej. I co – czy piramida jest już właściwa i dopływ „świeżej krwi” został uruchomiony??? Miało być tak dobrze, a wyszło jak zwykle.

Fizycy wielokrotnie podkreślają swój „kontakt z nauką światową”. I bardzo dobrze, że on istnieje (bo rzeczywiście istnieje), ale daleko mu do stosunków partnerskich, ponieważ w przeważającej liczbie przypadków jest on wykorzystywany do formalnego uzupełniania „dorobku”, a nie przynosi praktycznie żadnych rzeczywistych korzyści nauce polskiej!

Po drugie - „fizyk bada przyrodę i znajduje jej prawa, a inżynier stara się wykorzystać te prawa ku uciesze gawiedzi”. Twierdzenie (nawet ironiczne!), że na uczelniach technicznych „można dać wszystkim doktorom profesurę i to niczego nie zmieni” jest o tyle efektowne ile krzywdzące, bo w podtekście ma podkreślić wyższość „niektórych nauk, które mają kontakt z czołówką światową” z tymi „innymi”. Jednym słowem - „Fizyka i zbieranie znaczków”.

Wydaje mi się, że od luminarzy nauki należy wymagać pogłębionego spojrzenia i były Rektor Uniwersytetu Warszawskiego (na którym są przecież także wydziały humanistyczne) i członek PAN powinien jednak zauważyć pewne różnice pomiędzy fizykiem, a inżynierem (nawet po doktoracie).

Otóż Panie Profesorze – eksperyment w CERN realizowany nawet przy użyciu „superzderzacza” nosi wszelki znamiona „Open Source”, bowiem jest zasadniczo prowadzony w domenie publicznej. Również wyniki takich doświadczeń lub lub prac teoretycznych są publikowane i ogólnie dostępne. Nikt nie utajniał (przynajmniej ja nic o tym nie wiem) prac z teorii superstrun lub teorii względności. Barierą może być znajomość matematyki (choćby geometrii różniczkowej), ale zawsze przecież można się douczyć.


W naukach inżynierskich jest inaczej. Do świetnego ośrodka techniki lotniczej „Skunk Works” nie otrzymuje się łatwo wstępu i nie można się łatwo dopisać na listę konstruktorów samolotu SR71 „Black Bird”, ponieważ najnowsze technologie i patenty służą albo celom militarnym, albo komercyjnym. W obu przypadkach prace i ich rezultaty są chronione.

Fizyk-stypendysta uczestniczący w jakimś projekcie przywiezie jego idee do Polski „w głowie” i nikt nie zabroni mu się tymi zagadnieniami nadal zajmować (choć i wśród fizyków byłem świadkiem awantury na temat „On mi ukradł tematykę” sic!). Inżynier-stypendysta - jeśli w ogóle zostanie dopuszczony do projektu, to jedynie pod warunkiem podpisania zobowiązania o zachowaniu tajemnicy...

Nie można więc porównywać rzeczy nieporównywalnych. Z humanistami jest podobnie – wszak pomimo wysiłków p.Fołtyn nie udaje się zainteresować operą „Halka” i twórczością Moniuszki całego Świata – bo co tu dużo mówić nie jest to twórczość tego wymiaru. Ale czy to znaczy, że muzykolodzy nie powinni badać technik kompozycji Moniuszki? Chyba tak, bo zapewniam Pana, że pracy tego typu nie da się wprowadzić na „Listę Filadejfijską”. A ta „Halka” to przecież nasza Opera Narodowa...




adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=585