www.nfa.pl/

:: Na Wschodzie bez zmian
Artykuł dodany przez: nfa (2005-05-09 10:25:53)

Na Wschodzie bez zmian

Akademia Medyczna w Warszawie właśnie zamknęła konkurs na stanowisko kierownika Zakładu i Katedry Histologii i Embriologii Centrum Biostruktury. Zgłosił się jedyny słuszny kandydat, od lat pracujący w tymże zakładzie i cieszący się oficjalnym „namaszczeniem” odchodzącego na emeryturę kierownika. Z wielkim prawdopodobieństwem wygra oficjalne głosowanie na Radzie Wydziału i zostanie nowym kierownikiem na najbliższe dwadzieścia lat. Od niego będzie zależało to, kto będzie w tym zakładzie pracował, jakie będą priorytety, jakie będą prowadzone badania, jak będą nauczani studenci. Dla osób postronnych należy się wyjaśnienie, że Zakład ten był do niedawna jednym z najlepiej stojących zakładów nauk podstawowych w Akademii Medycznej, która się uważa za najlepszą w Polsce. Lista publikacji pochodzących z tej placówki wygląda dość imponująco jak na krajowe warunki. Zakład Histologii prowadzi nauczanie dla studentów I i II roku dwóch wydziałów lekarskich, wydziału farmaceutycznego i wydziału nauki o zdrowiu. Pracuje w nim czterech profesorów, dziesięciu doktorów nauk medycznych oraz ośmiu lekarzy (stan według stron www tego zakładu). Tradycyjnie, Zakład Histologii i Embriologii należy najbardziej liczących się jednostek Akademii Medycznej w Warszawie. Zajmuje on obszerne pomieszczenia w historycznym budynku Anatomicum przy ul. Oczki w samym centrum stolicy. Odchodzący na emeryturę kierownik Zakładu zaliczany jest do ścisłej czołówki polskich uczonych, cytowanych poza granicami naszego kraju. Wydawać by się mogło, że o kierownictwo takiej placówki powinni się bić najlepszy polscy naukowcy z kraju i z zagranicy, liczba kandydatów powinna zaś przyprawiać komisję konkursową o zawrót głowy. Tymczasem, wszystko jest jak za „starych dobrych czasów” i zgłoszony został jeden jedyny kandydat. Dlaczego?
Istnieją dwie możliwe odpowiedzi na to pytanie. Pierwsza odpowiedź oznacza, że stanowisko kierownika Zakładu w Akademii Medycznej w dużym kraju członkowskim UE jest zupełnie nieatrakcyjne. Proponowane warunki płacy i pracy stać muszą poniżej wszelkiej krytyki, tak że praktycznie nikt nie chce się podjąć tego przerastającego ludzkie siły zadania. Możliwi kandydaci na to stanowisko wolą pracować na podrzędniejszych stanowiskach w kraju i za granicą niż podejmować się tego syzyfowego trudu. Jedyny kandydat zgłosił się do konkursu ze społecznikowskim poświęceniem, gdyż przecież ktoś musi uczyć młodzież akademicką i trwać jako strażnik wiedzy wbrew wszelkim przeciwieństwom losu. Druga odpowiedź oznacza, że owszem, chętnych by się trochę znalazło, gdyby tylko wiedzieli, że konkurs został ogłoszony. Zawiadomienie o konkursie zostało rozesłane pismem okólnikowym do wszystkich jednostek Akademii Medycznej w listopadzie zeszłego roku, próżno by jednak szukać tego ogłoszenia na rozbudowanych stronach internetowych Akademii Medycznej. Ogłoszenie o konkursie nie pojawiło się też w żadnych poczytnych czasopismach ogólnokrajowych, nie wspominając już o jakimś czasopiśmie zagranicznym. Jeżeli odpowiedź pierwsza odzwierciedla rzeczywistość, oznacza to, że należy bić na alarm, bo finansowanie nauki i szkolnictwa wyższego doprowadziło do całkowitego braku chętnych nawet na kierownicze stanowisko w prestiżowej warszawskiej uczelni. Jeżeli zaś odpowiedź druga odpowiada prawdzie, to jest to jeszcze bardziej zatrważające, gdyż oznacza, że piętnaście lat od upadku komunizmu i rok pełnoprawnego członkowstwa w Unii Europejskiej nie zdołały zmienić tradycji wsobnego chowu uczonych.

Tymczasem, konkurs na kierownicze stanowisko np. na uczelni niemieckiej wygląda tak, że ukazują się stosowne ogłoszenia w prasie krajowej i zagranicznej, włączając w to ogłoszenia w języku niemieckim i angielskim w czasopismach takich jak „Nature” lub „Science”, które przeglądają nawet najbardziej zapracowani uczeni na świecie. Komisja konkursowa otrzymuje kilkanaście-kilkadziesiąt zgłoszeń. Po wstępnej eliminacji kandydaci zapraszani są na rozmowy, wygłaszają wykład o swoich badaniach, przedstawiają swoje plany, wizję badań w ramach nowej placówki, wizję dydaktyki, sposób zarządzania personelem, wreszcie formułują swoje potrzeby i oczekiwania. Spośród tych kandydatów uczelnia wyłania najlepszego oferując mu stanowisko. Najczęściej nie jest to osoba wywodząca się z tego samego zakładu lub tej samej uczelni, tylko przybysz z zewnątrz, który przynosi ze sobą nowe idee, nowych ludzi i nowy zapał do pracy. W Ameryce poszukiwanie ludzi na stanowiska kierownicze w nauce jest wręcz niekiedy zlecane wyspecjalizowanym firmom „łowców głów”, którzy wyszukują wybitnych uczonych w innych placówkach i ich wykupują przebijając oferty macierzystej uczelni. Władze administracyjne doskonale wiedzą, iż największym kapitałem są ludzie. Inwestycja w takiego człowieka szybko się zwraca, gdyż odpowiednio dobrana osoba na stanowisku kierownika zakładu gwarantuje sukces naukowy i dydaktyczny, przyciągając najzdolniejszych naukowców, pieniądze z grantów badawczych i studentów pragnących uczyć się w świetnym ośrodku. Niestety, władze Akademii Medycznej w Warszawie podobnie jak władze większości polskich uczelni i innych instytucji naukowych nie są zainteresowane aktywną rekrutacją wybitnych uczonych spoza własnego grona dobranego według kryteriów genetyczno-towarzyskich. Do wyjątków należy Międzynarodowy Instytut Biologii Molekularnej UNESCO w Warszawie, prowadzący rekrutację w sposób odpowiadający standardom międzynarodowym.
Jeżeli nauka w Polsce ma przystawać do nauki światowej, konieczne jest wprowadzenie standardów odpowiadających temu co jest przyjęte w krajach gdzie nauka stoi na wysokim poziomie. Nie tylko konkursy na wakujące stanowiska powinny być otwarte i przejrzyste, lecz pracownicy naukowi piastujący obecnie dożywotnie posady powinni zostać poddani weryfikacji, mającej na celu „odsianie ziarna od plew”. Namaszczenie prezydenta RP nie powinno stanowić gwarancji dożywotniego zatrudnienia. Wygrywać powinni najlepsi na podstawie swoich osiągnięć naukowych a nie na podstawie długich tytułów przed nazwiskami.
Kierownicy Zakładów w Akademii Medycznej w Warszawie fundują sobie na koszt podatników mosiężne, grawerowane tabliczki przy wejściach do swoich gabinetów, bo wiedzą, że będą tam one wisiały latami. W USA nawet nobliści nie mają za życia mosiężnych tabliczek, tylko napisy papierowe lub plastikowe, które w razie potrzeby można z dnia na dzień zmienić. W Polsce będzie dobrze, kiedy zastąpi się mosiądz papierem.


adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=84