Strona główna    Kontakt z Redakcją NFA    Logowanie  
Szukaj:

Menu główne
Aktualności:
Gorący temat
NFA w mediach
NFA w opiniach
Jak wspierać NFA
Informacje

Linki

Rekomenduj nas
Redakcja
Artykuły
Nowości
Europejska Karta     Naukowca
Patologie środowiska     akademickiego
Oszustwa naukowców
Mobbing w środowisku     akademickim
Etyka w nauce i edukacji
Debata nad Ustawą o     Szkolnictwie Wyższym
Perspektywy nauki i     szkolnictwa wyższego
Czarna Księga     Komunizmu w Nauce i     Edukacji

Wszystkie kategorie
Inne
Reforma Kudryckiej
Postulaty NFA
Reformy systemu nauki
WHISTLEBLOWING
NFA jako WATCHDOG
NFA jako Think tank
Granty European Research Council
Programy,projekty
Kij w mrowisko
Kariera naukowa
Finanse a nauka
Sprawy studentów
Jakość kształcenia
Społeczeństwo wiedzy
Tytułologia stosowana
Cytaty, humor
Listy
Varia
Czytelnia
Lustracja w nauce i edukacji
Bibliografia NFA - chronologicznie
Subskrypcja
Informacje o nowościach na twój e-mail!
Wpisz swój e-mail i naciśnij ENTER.

Najczęściej czytane
Stanowisko NIEZAL...
Tajne teczki UJ, ...
Mobbing uczelniany
Amerykańska konku...
O nauce instytucj...
Inna prawda o ucz...
Powracająca fala ...
Urodzaj na Akadem...
Jasełka akademick...
Darmowy program a...
Menu użytkownika
Nie masz jeszcze konta? Możesz sobie założyć!
Strefa NFA
Statystyki

użytkowników: 0
gości na stronie: 246


Polecamy

NFA na Facebook'u

Ranking Światowych Uczelni 2009







Artykuły > Perspektywy nauki i szkolnictwa wyższego > Zmiana klimatu oziębienie
,

W Stanach Zjednoczonych profesorem (na kontrakcie) może zostać uzdolniony trzydziestolatek, posiadający stopień doktora, w Polsce profesura możliwa jest z reguły po pięćdziesiątce, za to dożywotnio, bez potrzeby wykazywania się dalszymi osiągnięciami. Ów amerykański trzydziestolatek, by mieć przedłużony kontrakt ; musi się nieustannie wykazywać świeżym dorobkiem, bo jest to po prostu warunek konieczny dalszego zatrudnienia. Kreatywność nauki amerykańskiej jest zgodna z biologią człowieka, który zwykle po trzydziestce osiąga pełnię potencji twórczej, najwyższą zdolność psychofizyczną i intelektualną. Polskiemu profesorowi zaś znowu z uwagi na biologię; bliżej do apteki niż do biblioteki. Oczywiście istnieją wyjątki, ale stanowiące znikomy odsetek profesorskiej populacji i te nazwiska świat polskiej nauki zna. Wypada się zgodzić z twierdzeniem, że profesor profesorowi nierówny. Jeden legitymuje się znaczącymi osiągnięciami na międzynarodowej arenie, drugi jest zaledwie wyrobnikiem dydaktycznym, ale jeden i drugi korzysta z przywilejów stanu profesorskiego. A te przywileje; to głównie dożywocie w zatrudnieniu i pensum wynoszące 6 godzin w tygodniu. I jeśli przeciwko przywilejom wobec tuzów nauki nikt nic nie ma, to w przypadku miernot profesorskich wręcz przeciwnie. W końcu profesorem nie zostaje się za karę.
Siłą amerykańskiej nauki twierdzą dalej zwolennicy radykalnych zmian jest obowiązek krytycznego myślenia, na który tak chętnie powołują się polscy uczeni, jednak jest to postulat martwy, bo krytyki naukowej praktycznie nie uświadczysz, a o awansie decydują koterie koleżeńskie i towarzyskie. Nie ma jawnego postępowania w sprawach awansów naukowych Centralna Komisja jest sądem kapturowym, a postępowanie niejawne. Może więc to być instrument (a znawcy twierdzą, że w istocie jest) blokady dla uzdolnionej młodzieży naukowej (jednak młodzieży choć almanachy młodej poezji polskiej zawierają nazwiska osób po pięćdziesiątce!). W Stanach Zjednoczonych przeciwnie każde takie postępowanie (i na każdym szczeblu) jest jawne i można się od niego odwołać. W Polsce, co prawda, też można się odwołać, ale od samego werdyktu, nie zaś uzasadnienia, które delikwentowi nie jest znane, bądź zawiera zbyt ogólne twierdzenia, z którymi trudno polemizować. Nieznane jest też nazwisko osoby, która utrąciła kandydaturę (słusznie czy też nie).
Trudno więc liczyć, że gremium profesorskie zgodzi się na jakiekolwiek zmiany, bo te nie są w interesie korporacji, do której należą. Ustawę trzeba przyjąć nie oglądając się na lobby profesorskie, grupę trzymającą władzę w nauce, bo tylko tą drogą mogą nastąpić korzystne zmiany. Zresztą ze środowiskiem nie ma co rozmawiać, to ludzie zabiegani, z jednego etatu na drugi, wydeptujący ścieżki kariery, a kiedy mowa o ethosie akademickim, kwaśno się uśmiechają podsumowują swe wnioski zwolennicy reform.
Cieszymy się, że pod rządami obecnej ustawy liczba kształconych zwiększyła się pięciokrotnie i sięga już dwóch milionów osób. Ale publicyści zwracają uwagę na drugą stronę medalu ilość przechodzi (wbrew klasykom!) w bylejakość. Proces kształcenia stał się anonimowy zamiast relacji Mistrz uczeń obowiązuje teraz inny: sprzedawca wiedzy klient. Spośród uczelni prywatnych (a jest ich już blisko 400), markę jakości kształcenia trzyma nieledwie 30, zaś szkoły publiczne stały się kombinatami dydaktycznymi, bo system finansowania zmusza do zwiększonego naboru, głównie na płatnych studiach zaocznych. W tym samym okresie kadra naukowa przyrosła jedynie o 20 proc. i w tej relacji zawiera się już wszystko, co o jakości kształcenia można powiedzieć. Owa jakość pozostaje tylko programem, skoro nawet w warszawskiej SGH nie znają przypadku odsunięcia od dydaktyki profesora, który w ankietach studenckich zyskał komplet ocen negatywnych. Nierzadkie są przypadki, kiedy na jednego promotora przypada kilkaset prac dyplomowych (a jest on jeszcze z reguły recenzentem innych prac). To dlatego promotorom umykają ordynarne plagiaty prac dyplomowych, które zresztą można kupić. Uczelnie prywatne, choć w statystyce kształcenia odgrywają ważną rolę, stanowią dla profesury publicznych szkół wyższych jedynie źródło dodatkowych dochodów. I dlatego orędownicy radykalnych zmian zauważają, że są to obok komercjalizacji studiowania jedyne kapitalistyczne elementy obowiązującej ustawy. Wieloetatowość jest jednak daleko groźniejsza w skutkach jako przyczyna zaniechania uprawiania nauki i prowadzenia badań. Nie sprzyja to naturalnie także jakości dydaktyki, którą trudno prowadzić na kilku etatach. Słabość dydaktyki i zaniechanie działalności naukowej spowodowały w społecznej ocenie spadek profesorskiego prestiżu, a jeszcze niedawno profesor wyższej uczelni lokował się na czele zawodów budzących najwyższy społeczny szacunek. Zastanawiające jest, że na studiach podyplomowych, będących już z nazwy wyższym etapem edukacji, pojawia się w gronie wykładowców coraz więcej kadry fachowej, legitymującej się jedynie magisterium, za to będącej wybitnymi specjalistami w swych dziedzinach, posiadającymi ścisłe związki z praktyką życia społecznego i gospodarczego.
Słabość kapitałowa polskiego przemysłu, na którą powołuje się, zresztą słusznie, świat nauki to tylko jedna strona medalu. Naukowcy nie są zainteresowani podejmowaniem prac dla gospodarki, bo dodatkowe wynagrodzenie można uzyskać łatwiej w dydaktyce albo realizując godziny ponadwymiarowe w jednej uczelni, albo też przyjmując etat w innej. I może dlatego większość patentów rodzi się teraz w firmach prywatnych niż w uczelniach technicznych.
Ścisłe związki z praktyką życia społecznego i gospodarczego w świecie nauki są nieczęste, zaś często stanowią powód do uszczypliwości jako zajęcie niegodne akademika. Kiedy dwóch adiunktów byłej Politechniki stworzyło w Zielonej Górze firmy na światowym poziomie technologicznym usłyszałem zgryźliwy komentarz: rzemieślnicy. Dziś wiemy, że zapracowali na to nie publikacjami warunkującymi awans naukowy (choć i takie były), ale żmudnymi badaniami i uporem. Nie wstyd za to profesorom występować publicznie w charakterze gadających głów językiem taniej publicystyki ogłaszać wielomilionowemu audytorium to, co średnio rozgarniętemu widzowi wydaje się od dawna oczywiste. Znaczny procent profesury nie umie posługiwać się komputerem, nie korzysta z internetu i baz danych dotyczących swej specjalności naukowej. Nic dziwnego, że denerwują się też profesorowie, którzy na swe nazwiska naprawdę zapracowali.




strony: [1] [2] [3]
nfa.pl

© 2007 NFA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
0.031 | powered by jPORTAL 2