Tak więc, w amerykańskich uniwersytetach zwanych nie bez kozery naukowymi uprawia się badania naukowe. Według klasyfikacji amerykańskiej rozrόżnia się następujące sposoby prowadzenia badań.
1. Metoda „Janka muzykanta” – czyli siedzę sam i kombinuję, jestem genialny a pole jest puste więc jak coś wymyślę to będzie wielki „bang”. Sprawdzała się w przeszłości i wciaż pokutuje jako ta jedyna prawidłowa w umysłach ludzi nie związanych z nauką. Niestety: „to se ne vrati”. Dziś już żadne pole nie jest puste.
2. Metoda Zewaila (od Ahmeda Zewaila), zwana też kalifornijską. Polega na tym że zdobywam więcej kasy niż ktokolwiek inny, więc kupię sobie tyle aparatury że nikt inny nie może ze mną konkurować, więc cokolwiek zrobię to będzie super. Metoda skuteczna, każdy o niej marzy ale kasa ma to do siebie że w przeciwieństwie do głupoty i wszechświata jest zawsze ograniczona, więc konkurencja o kasę na badania jest zabόjcza. Metoda przynosi zaszczyty kilku, a reszcie nerwicę. Zewail dostał nagrodę Nobla, o samobόjstwach w innym miejscu.
3. Metoda supermocarstwowa: „Towarzyszu Kurczatow, macie co chcecie i o nic was nie pytam ale jak bomba atomowa nie wybuchnie to wiecie co was czeka” – powiedział w swoim czasie komisarz Beria. Mniej osόb wie że podobnie wcześniej powiedział dowόdca programu amerykańskiej bomby – generał Leslies Groves. Metoda bardzo skuteczna ale nie do przyjęcia w dzisiejszej rzeczywistości socjal-demokratycznej, chyba że wojna z „terroryzmem” poczyni dalsze postępy.
4. Metoda „chińskiego kserografu”. Przypomnę że to oryginalne urządzenie odkryła ta najstarsza cywilizacja. Polegało ono na tym że na dużej sali jeden człowiek głośno dyktuje a inni to zapisują i tak powstaje wiele kopii tekstu. Nie inaczej w laboratorium. Nawet najlepsza aparatura wymaga obsługi, a wyniki badań to konkretna ilość roboczogodzin przy stole. Im więcej rąk do pracy tym lepsze rezultaty. Dobra metoda ale dla Chin lub Indii albo i USA ktόra na import taniej siły może sobie pozwolić.
Każdemu się marzy aby pracować metoda drugą. A pan Bόg, jednocześnie mądry i miłościwy, marzenia spełnia ale tylko wtedy gdy chce zuchwalcόw pokarać. Chęć nakupienia aparatury i obnoszenia się z tym przed całym światem dokonała takich nadżerek w umysłach naukowcόw że najważniejszym kryterium oceny pracy naukowej stała się cena aparatury na jakiej ją wykonano. Gdy cena jest niska, praca nie budzi niczyjego zaciekawienia. Zupełnie tak jak w balladzie Jana Krzysztofa Kelusa – dziś najważniejszą opowieścią żeglarska jest to ile jacht kosztował. Z braku powszechnego dostępu do metody drugiej naukę uprawia się najczęściej metodą czwartą, czyli trzeba mieć doktorantόw.
Aby teraz wyjaśnić na czym polega system studiόw doktoranckich w USA należy cofnąć się jeden krok i powiedzieć coś uprawianiu nauki czyli o życiu profesora. USA nie jest monarchią, nie ma tam cysorzy – klawe życie nikogo nie czeka.
Aby zostać profesorem należy oczywiście wpierw skończyć studia doktoranckie i napisać doktorat. Następnie praktycznie, choć formalnie takich wymagań się nie stawia, należy spędzić od dwόch do pięciu lat na tak zwanych post-dokach. Rόżnica między studentem studiόw doktoranckich a stażystą postdoktoranckim jest taka że profesor aby wywalić studenta musi złożyć wniosek do rady wydziału lub do odpowiedniej komisji, aby wywalić stażystę wystarczy wstać lewą nogą i mieć całe pięć sekund czasu aby mu o tym powiedzieć. Jeżeli za doktoranta odpowiada w jakimś sensie dziekan lub dyrektor instytutu bo chce się z niego przed swoimi władzami w statystykach wyliczyć, to jeśli chodzi o stażystę zatrudniony jest on praktycznie jako przyboczny sługa do wszystkich spraw i poleceń, począwszy od wymiany oleju w pompie prόżniowej poprzez redakcję artykułόw, skończywszy na nawet na pracy naukowej. Na własne oczy widziałem też takich co byli używani do malowania mieszkań profesorom albo do strzyżenia trawy na ich przydomowych trawnikach. Można powiedzieć w skrόcie – standardy znane i u nas.