Ewa Kostarczyk
Demony instrukcji wyjazdowych
W publikacjach pojawiających się w mediach, brak rzetelnej informacji o tamtych czasach, w których wynagrodzenie za współpracę stanowił nie tyle udokumentowane pokwitowanie za czek ile zabezpieczona kariera: naukowa, akademicka, polityczna. Spójrzmy raczej po odroczonych skutkach wyjazdów zagranicznych, nawet tych krótkich, a nie po kwitach. Ludzie kultury i nauki to w końcu osoby subtelne, a nie prymitywni handlarze.
Wyjeżdżając na stypendium Europejskiej Fundacji Naukowej w maju 1982 odbierając paszport służbowy podobnie jak inni w tym czasie, podpisałam rodzaj instrukcji wyjazdowej. Aura jaka temu towarzyszyła była na tyle przykra, że wiele osób woli tego nie pamiętać.
W decyzji pomogła mi rodzina i przyjaciele, choć wówczas nie do końca byłam przekonana, co do jej słuszności.
Pamiętam rozważania i dyskusje o metodach zastraszania, wśród których manipulowanie hasłem podpisywania bądź też nie podpisywania jakiś papierów były metodą na dzielenie środowiska oraz jego ogłupiania.
Pamiętam też koronny argument: czy naukowcem jest osoba pracująca naukowo, czy osoba snująca się po rozleniwionym zakładzie PAN dumnie wypinająca pierś z opornikiem w klapie?
Chciałam być naukowcem i nie chciałam być ogłupiana.
Instrukcja wyjazdowa z tego okresu (zapewne formy tej instrukcji się zmieniały w zależności od lokalnej sytuacji - o czym nikt nie pisze!), o ile dobrze pamiętam zabraniała po prostu informowania o aktualnej sytuacji w kraju.
Zapewne, nie każdemu esbecy podtykali propozycję o współpracy! Wyraźnie pod tym względem również ich nie interesowałam.
Im więcej czytam na ten temat, tym częściej zadaję sobie pytanie: dlaczego?
Wiele osób przecież nie dało się kupić. Nawet podobno Minister Belka. Wiele osób odrzucało propozycje. Esbecy nie bali się więc odrzucenia propozycji. Dobór kandydatów musiał iść z jakiegoś szczególnego klucza. Jaki zatem był to klucz?
Wyjeżdżałam w okresie stanu wojennego. Maj 1982. Pamiętam, że w tym czasie aby wysłać do Anglii fax musiałam chodzić z udokumentowaną przepustką do jedynego czynnego urzędu telekomunikacji na placu Małachowskiego w Warszawie. Mój skromny wyjazd na stypendium nabierał rangi wyjazdu rangi nieomal państwowej!
Szczęśliwie wyjechałam i mogę właściwie dopiero teraz powiedzieć, że wszyscy mieli rację!
strony: [1] [2] [3]
|