BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY KONKURENCJĄ A WSPÓŁPRACĄ
Naturalnym dla człowieka zjawiskiem jest współpraca wewnątrzgrupowa i konkurencja międzygrupowa.
Społeczność naukowa na UW była nienaturalnie (co nie znaczy: ponadnaturalnie) zatomizowana. Po pewnym czasie student docierał do prawdy: działasz na własny rachunek, do wszystkiego musisz dochodzić sam.
Prace nad projektami naukowymi wyglądały tak, że każdy męczył swój odrębny, mały i mało ważny projekcik. Myślę, że znacznie lepsze wyniki byłyby wtedy, gdyby grupa ludzi współpracowała przy dużym, ważnym projekcie.
Tak pracuje się na Zachodzie. Często przecież słyszymy doniesienia o grupie amerykańskich naukowców, która odkryła np. obiecujący lek.
Mimo, że na Zachodzie panuje kapitalizm, legitymizujący prymitywny egoizm, to jego dojrzałość przejawia się tym, że ludzie dostrzegli synergię i siłę współpracy. I wolno im było ją podjąć. Co dwie głowy to przecież nie jedna.
Szkoda, że w tej kwestii na UW Amerykanów nie naśladowano, ale jest to kolejny dowód na to, że polska nauka instytucjonalna pro zachodnią ma tylko skórę.
Nie muszę dodawać, że atmosfera wszechobecnej konkurencji wewnątrz grupy jest naturalnie odbierana jako przykra i niekonstruktywna. Źle, gdy kwestie merytoryczne zastępowane są przez plotki o tematyce damsko-męskiej i przez fanatyczne politykowanie. Profesorowie – „przywódcy grup” byli też niechętni do współpracy z młodymi. Trzeba by tą współpracę „wymęczyć”, ale nie każdy młody człowiek lubi się narzucać. Natomiast, każdy lubi widzieć chęć i entuzjazm u swojego „mistrza”.
Myślę, że bariera dla współpracy miała charakter ambicjonalny ze strony tych, którzy byli już na piedestale. Szkoda, bo w takiej sytuacji „mistrz” wybiera na swojego następcę ucznia gorszego od siebie, ale bezpiecznego. I to jest przepis na obniżanie poziomu z pokolenia na pokolenie, zmierzające do naukowego 'konowalstwa'. I to jest generalnie to, co stało się z polską nauką. Bezsprzecznie wygrywa degeneracja i brak klasy.
BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY ANALIZĄ A SYNTEZĄ
Bardzo obecnie modna filozofia uprawiania nauki, mówiąca, że trzeba opracowywać maksymalnie szczegółowo jedno osobne zagadnienie po drugim, nie jest filozofią pełną.
Po pierwsze, badając części z osobna, tracimy cenne informacje o powiązaniach między nimi. Po drugie, nawet jeśli specjaliści zdołaliby nawiązać współpracę, pozwalającą odtworzyć całość, to działoby się to ogromnym kosztem i kosztowałoby też sporo czasu. A niestety, potrzeby naszego świata są palące i trzeba umieć sobie radzić z istniejącymi realnie całościami już teraz.
Do tego na szczęście nie jest potrzebna idealnie szczegółowa wiedza. Na przykład: coraz lepiej radzimy sobie z nowotworami, mimo, że nadal wielu informacji o nich nie mamy.
Podejście analityczne: dzielenie wszystkiego na części i poznawanie ich w detalach, nie jest na pewno jedynie słuszne i skuteczne. Umysły syntetyczne potrafią dostrzegać związki pomiędzy częściami i różnymi zjawiskami, choć zwykle tracą informacje o szczegółach. To podejście też jest cenne i też pozwala poznawać i rozumieć rzeczywistość.
Bo w realnym świecie, detale są zawsze splecione w sieci zależności, które stanowią dające się wyodrębniać całości. Te dwa oblicza świata są nierozerwalne.
Tak więc, nie można powiedzieć, że naukę powinni uprawiać tylko analitycy lub tylko syntetycy. Obydwa typy umysłów są niezbędne.
A jeśli w danym środowisku mamy do czynienia z monokulturą analityków (jak na UW), to kończy się to małą wydajnością naukową. Jeśli ponadto, monokultura jest zamknięta i nietolerancyjna to jej monokulturowość staje się również podejrzana.
strony: [1] [2] [3] [4]
|