Jednym z argumentów podnoszonych przez przeciwników wprowadzenia w Polsce systemu organizacji nauki podobnego do systemu amerykańskiego jest brak mobilności kadr akademickich. Decydenci argumentują, że pracownicy naukowi trzymają się swojego miejsca zamieszkania a warunki ekonomiczne nie pozwalają na częste zmiany miejsca pracy. Kiedy ogłasza się
konkursy na uczelniach, to zgłasza się zwykle tylko jedna osoba, gdyż praca naukowa nie jest u nas atrakcyjna. Decydenci przyznają, że system amerykański oparty na mobilności kadr jest bardziej wydajny, lecz uważają że dopóki nie dojdzie do zmiany mentalności naukowców polskich to musi być tak jak jest bo inaczej będzie jeszcze gorzej. Ich argumentacja prowadzi do tego, żeby pomimo wejścia do UE w nauce polskiej nic się tak naprawdę nie zmieniło i wszystko pozostało „po staremu”. Każdy postulat zmian jest traktowany jak nawoływanie do rewolucji, której nauka podobno nie znosi.
Czy te argumenty są zasadne ? Czy nie jest to czasem hipokryzja tych, którzy obawiają się jakichkolwiek realnych zmian bo są zbyt przywiązani do obecnego systemu ? Czy brak mobilności kadr jest przyczyną takiego a nie innego systemu organizacji nauki, czy też jest odwrotnie?
Wzorzec kariery - od studenta do rektora na tej samej uczelni
Przebijające się gdzieniedgdzie krytyczne opinie o braku mobilności kadr akademickich na ogół kontrastują z wypowiedziami rektorów chwalących się zwykle w okresie wyborów, że od studenta do rektora byli na jednej uczelni. To ma być argument świadczący za tym, że znają najlepiej uczelnię, jej problemy, i najlepiej nadają się do tego aby nią kierować. To ciekawe, że w tym przypadku brak mobilności nie jest wadą, lecz zaletą kariery akademickiej. W systemie amerykańskim jest to rzecz niespotykana. Taka kariera nie jest możliwa. Kto nie jest mobilny - odpada. Nie ma szans na zatrudnienie. Zmiana miejsca pracy jest wymuszona systemowo. Nie można spędzić całego życia na jednej uczelni, podobnie jak nie można całego życia przepracować w jednej firmie. Przeciętny Amerykanin conajmniej czterokrotnie zmienia miejsce pracy i naukowcy nie są tu bynajmniej wyjątkiem. W przypadku naukowca osiągającego sukcesy, zmiana miejsca pracy prowadzi do coraz wyższych zarobków, większego laboratorium oraz lepszej uczelni i kończy się dopiero gdy uda się mu zdobyć pozycję na Harwardzie lub Uniwersytecie Stanforda, podczas gdy w przypadku naukowca przeciętnego lub wręcz miernego obserwuje się albo brak zmiany miejsca pracy albo przenoszenie się do gorszych szkół wyższych (collegów), gdzie nad uprawianiem nauki przeważa nauczanie. O obsadzie etatu na każdej uczelni – czy to małej, czy to dużej - decydują autentyczne, otwarte konkursy na które wpływa kilkadziesiąt lub nawet kilkaset podań. Niezależna komisja wybiera kandydata o największym dorobku i największych perspektywach rozwoju a nie tego kto najwięcej czasu spędził na jednej uczelni i najlepiej tkał ‘akademicką pajęczynę’ aby w końcu zyskać miano ‘najlepszego z najlepszych’. Wprowadzenia podobnego systemu nasi swojscy uczeni boją się bardziej niż ognia.