Ania z Zielonego Wzgórza
Krytyka ogólna, a krytyka konstruktywna - głos w dyskusji nad ujawnianiem dorobku naukowego
45 lat PRL-u pozostawiło w języku polskim wiele semantycznych ciekawostek. Opozycjoniści w latach 80-tych nabijali się z tzw. demokracji socjalistycznej przywołując w tym miejscu porównanie krzesła i krzesła elektrycznego. Skojarzenie nasunęło mi się w związku z dynamicznie narastającą krytyką naszego systemu nauki i edukacji. Chodzi z grubsza biorąc o krytykę „ogólną” i tzw. krytykę konstruktywną. Ta druga rozumiana była zazwyczaj tak, że krytykant mówił, o co mu konkretnie chodzi i jak to można naprawić. Krytyka tzw. ogólna pozostawała tutaj w tle. Jest oczywiste, że tak pojmowana krytyka konstruktywna dotykać musiała również bardzo konkretnych osób i instytucji. Z tego choćby powodu, że „konstruktywny krytykant” winien był wskazać, co jest konkretnie złego i co konkretnie trzeba naprawić. Słowo konstruktywny kojarzy mi się z konstrukcją, budowaniem konkretnego obiektu z dobrze określonych (i w tym sensie „konkretnych”, choć mogą to być obiekty abstrakcyjne takie jak np. prawa fizyki), składowych. Przeciwieństwem krytyki konstruktywnej była, jak już wspomniano, krytyka „ogólna” (niekonstruktywna) zawierająca zwykle ogólnikowe wypowiedzi, czepiająca się mało istotnych szczegółów i nie pokazująca jak z takiego ambarasu wybrnąć. Ot, takie gadanie pani, co to „siedzi i ma za złe”. Odkąd sięgam pamięcią krytyka konstruktywna była zawsze pożądana i wszyscy wyrażali się o niej pochlebnie, a największą wadą krytykanta była właśnie niekonstruktywność. Ogólnikowość zarzutów, brak odniesienia do rzeczywistych sytuacji i faktów to największe wady niekonstruktywnego krytykanta.
Czytając wypowiedzi prominentów naszej nauki i edukacji dochodzę do wniosku, że sytuacja zmieniła się w sposób zasadniczy. Krytykowanie nauki ogólnie, „na poziomie systemu”, bez odnoszenia tego do konkretnych osób lub grup osób wydaje się być w zasadzie tolerowane i rozumiane jest właśnie jako „krytyka konstruktywna”. Często jest to nawet swoiste alibi rządzących, bo przez udział w dyskusji na przykład na temat modelu kształcenia, wymagań na egzaminach doktorskich, czy zniesienia lub zachowania habilitacji wykazać można dobrą wolę, chęć podejmowania dialogu i generalnie pokazać, że jest się otwartym na poglądy i argumenty drugiej strony. Szczególnie dobrze widać to w przypadku bardzo żywej dziś dyskusji o habilitacjach, szeroko pojętej etyce w nauce i modelu kształcenia. Co więcej, dyskusje na te tematy są żywe, strony miejscami „dają sobie popalić”, a wyciągane argumenty bywają naprawdę ciekawe.
strony: [1] [2] [3]
|