„Naszym" profesorom jest po prostu w tym systemie dobrze. Robert Kościelny
Umiesz liczyć, licz na siebie…
Nie tylko teoria programu dotyczącego nauki w Polsce, ale, co
ważniejsze, praktyka, pokazuje, że trudno pokładać w partii
antysystemowej, jaką tytułuje się PiS, przesadną nadzieję na
zmiany w systemie akademickim. Sięgnijmy do wypowiedzi jednego z
posłów PiS (profesora) - wygłaszanych na forum parlamentu III RP.
Jawi się on w tych wypowiedziach, raczej jako przedstawiciel
konkretnej sitwy, na którą PiS, zwłaszcza z takimi obrońcami
wykluczonych jak wzmiankowany poseł, jest po prostu za cienki.
Obłuda
Mówca denerwuje się na przykład, że według propozycji
ministerstwa habilitację można będzie otrzymać „tylko za
dorobek” bez wykładu i kolokwium. Nie wspomina natomiast o tych,
którzy przeszli kolokwium i wygłosili stosowny wykład, ale zostali
utrąceni przez CK z przyczyn niemerytorycznych. Po co? Żeby jeszcze
narazić się ludziom, którzy w przyszłości opiniować będą jego
wniosek o profesurę tytularną?
Obawę przed konkurencją polskich naukowców, którzy pracowali i
publikowali za granicą, ujawnił poseł, przeciwstawiając się
pomysłowi ministerstwa, aby doktor po pięciu latach pracy na
uczelni zagranicznej, w której kierował zespołem badawczym (czyli
przez pięć lat był w warunkach np. nauki zachodniej pracownikiem
samodzielnym) i gdzie ogłaszał wyniki swych badań - mógł zostać
profesorem. Oczywiście, pomysł karygodny. Przyjedzie taki
„pięcioletni doktor” i będzie się wymądrzał, a ponieważ w
wyniku „błędu” ministerstwa, został profesorem, to nawet nie
będzie można go uciszyć, strasząc np. CK i jej „obiektywnymi”
recenzentami na telefon.
Najbardziej zabawne jest jednak to, że tak pryncypialny wobec
wysokości na jakiej winna zwisać poprzeczka awansu naukowego,
mięknie gdy chodzi o awans profesorski, żaląc się że w polskich
warunkach stawia się kandydatom do tego tytułu „zbyt wysokie
wymagania”. Przypomnijmy, pan poseł takiego tytułu jeszcze nie
ma.
Czy taki poseł będzie chciał zmian? Posiadacz dwu etatów w
szkolnictwie wyższym, plus „dieta poselska” (ładna mi „dieta”,
na której może się wypaść kilka osób), dające dochód lekko
licząc 100 tys. rocznie? Mój Boże, gdybym kiedyś zobaczył na
swym koncie zabiedzonego humanisty, choć ćwiartkę takiej cyfry,
niechybnie dostałbym zawału!
Również drugi z posłów-profesorów z PiS, zastępca szefa komisji
ds. nauki, też na „poselskiej diecie”, plus dwu etatach w
szkołach wyższych, na swym urzędzie poselskim prochu nie
wymyśla. Za to w przerwach między posiedzeniami lubi zażartować.
Kiedyś na przykład zażartował, że on mający dochód ok. 200
tys. zł rocznie (!) ma pełne prawo ubiegać się w sejmie o
pożyczkę z funduszu świadczeń socjalnych (20 tys. zł.). Sejm
najwyraźniej nie zna się na żartach poselskich, bo potraktował
podanie posła poważnie i pożyczki takiej udzielił. A
„antysystemowy” poseł ją przyjął.
Można by się długo zastanawiać nad mentalnością przedstawiciela
„elity narodu”, który mając dochód osobisty większy niż co
najmniej cztery (nieźle się mające finansowo) przeciętne rodziny
polskie, wyciąga jeszcze rękę po pomoc socjalną - ale to
oczywiście nie należy do poruszanej sprawy.
Potrzeba samoorganizacji
„Jest wina, nie ma winnych”, powiedział kiedyś Józef Tischner
w kontekście pytania o odpowiedzialność komunistów (których
zresztą nazywał ludźmi dobrej woli) za stan państwa polskiego.
Najwyraźniej „nasi” profesorowie, uważają podobnie: jest wina,
ale nie ma odpowiedzialnych za stan, w
którym najlepsze polskie uczelnie mieszczą się w czwartej setce
światowych rankingów.
Za piętrowe patologie, za system bizantyjsko-feudalny panujący na
uczelniach, za dominację na nich miernot o słusznych
„politpoprawnych” poglądach, tajnych współpracowników i
byłych sekretarzy PZPR, za stada baranów budujących swoje kariery
na gender i dekonstruowaniu wszystkiego co daje poczucie dumy
narodowej, za „awanse na telefon” i „utrącanie na telefon”,
o których dufny w swoją absolutną bezkarność mówił w wywiadzie
szef CK Tadeusz Kaczorek - muszą ponieść odpowiedzialność
konkretne osoby. Decydenci. Jacy, wiemy: w tym kontekście fakt, że
system jest mocno scentralizowany, akurat jest naszym sojusznikiem –
cóż chcieli porządzić, niech teraz poznają „surowej prawdy
smak”.
To jest podstawowa sprawa; jeżeli nie wyczyści się systemu z tych
ludzi oraz ich klonów, żadna reforma się nie powiedzie. Zresztą
samo pozbycie się z systemu nauki polskiej osobników o mentalności
dresiarzy, będzie już samo w sobie głęboką reformą.
Trzeba się spotkać, zorganizować, stworzyć listę postulatów i
lobbować gdzie się da, bo „oni”, czyli „nasi” profesorowie
sami z siebie nic dobrego nie zrobią. Im jest po prostu w tym
systemie dobrze, a przeciw własnym interesom, mimo buzi pełnej
frazesów o dobru wspólnoty i rozwoju nauki polskiej, nie wystąpią.
Mówił ksiądz Piotr Skarga w „Kazaniach sejmowych”, że
przywódcy wspólnoty, winni w jej obronie nie tylko własne
majętności, zdrowie i życie, ale nawet zbawienie (tak!) złożyć
w ofierze. Ówcześni przywódcy niespecjalnie przejęli się słowami
królewskiego kaznodziei. Dzisiejsi posłowie wzięliby go zapewne za
wariata. Chorego z nienawiści oszołoma. Nawet ci, którzy głosowali
za uczynieniem roku 2013 Rokiem Skargi.
P. S.
(do komentatorów na NFA) Trzeba też występować z otwarta
przyłbicą, pod własnym nazwiskiem, panowie Elgin, Habil. et
consortes. Inaczej nikt was poważnie nie potraktuje – myślę
oczywiście o ludziach przyzwoitych, bo nieprzyzwoici są zapewne z
was dumni.
|