Najważniejsza refleksja jaka nasunęła mi się po przeczytaniu artykułu Prof. Płoszajskiego dotyczy jednak tego czego tam nie znalazłem, a co moim zdaniem ma kolosalne znaczenie w kwestii tej naszej żarówki. Chodzi o kryteria, w oparciu o które podejmuje się decyzje o awansie naukowym pracownika naukowo-dydaktycznego. Fundamentalny i odwieczny problem naszych uczelni wynika z zatrudnienia w przeszłości wielu osób, które zupełnie nie interesowały się obraną dziedziną, ale ulepiły sobie ciepłe posadki dzięki różnorodnym zasługom pozanaukowym. Nierzadko były to mniej lub bardziej zakamuflowane zasługi polityczne, innym razem były to osiągnięcia w pracy typowo administracyjnej. Zarówno jedne, jak i drugie umożliwiły, co jest pewnym kuriozum, zdobycie wysokich tytułów naukowych ! Dalszy rozwój postępował już samorzutnie i na tym polega znaczna część problemu. Osoby takie nie mając praktycznie żadnej konkurencji, ale też nie mając żadnych ciekawych koncepcji, a mając już pod opieką pewną grupę młodzieży, ciągnęły za sobą tabuny magistrantów czy doktorantów. Kierunek tych działań był taki sam jak poprzednio, czyli nijaki. Młodzież rozdmuchiwała balony, najpierw habilitantowi, potem już profesorowi, a sama się najzwyczajniej marnowała ponieważ zajmowała się rozwijaniem pomysłów nijakiego szefa. Jedynym zmartwieniem takiego profesora było to, aby takie nijakie prace dobrze "sprzedać". Zadbać o to, aby przyznano grant, aby z tego wycisnąć jak najwiekszą ilość publikacji. W tym celu w naszym środowisku naukowym potworzyły się przedziwne towarzystwa wzajemnej adoracji, które odgrywały i wciąż odgrywają wręcz decydującą rolę w jego "uprawianiu". Niestety inaczej tego nazwać nie można. Wiele tytułów naukowych przyznano właśnie za tematy nijakie i realizowane zwykle na miernym poziomie. I nic z tego, że pojawiło się wiele uwag krytycznych dotyczących sposobu zatwierdzenia habilitacji, czy w ogóle celowości samej habilitacji. Kandydat, w celu bezpiecznego przejścia całego procesu koncentrował się bowiem bardziej na tym jak skutecznie ominąć wszelkie niebezpieczeństwa niż na wykonaniu rewelacyjnej pracy. Najlepiej bylo "popełnić" taką habilitację, którą charakteryzowałaby się podlizywaniem przyszłym recenzentom, a w szczególności temu głównemu, który rozdawał karty w tej samej dziedzinie. Jeżeli habilitant miał ambicje wykonania pracy przełomowej, to musiał w niej wyrazić autentycznie własną opinię. Taka opinia zazwyczaj musiała naruszyć "dobre imię" rozdającego karty, więc nagroda Centralnej Komisji bywała już z góry ustalona i wiadoma jaka. Zjawisko, o którym tu piszę jest niczym innym jak tym, które jest nam tak dobrze znane z wojska. Tak! Ja mam na myśli dokładnie ten sam efekt. To EFEKT FALI i nie udawajmy, że jest inaczej. Ci, którzy już są po habilitacji siedzą już cicho. Boją się stanąć w obronie słusznej sprawy, bo przecież nad nimi cały czas wisi ten sam bat rozdającego karty, albo ryzyko popsucia dobrych układów. Jeżeli odważą się na jakakolwiek krytyke, to oberwie im sie przy najblizszej okazji wlasnego "awansu". Cała ta machina zła wyeksportowała wielu wartościowych ludzi ze środowiska naukowego w Polsce. Jedni wyjechali za granicę, inni zajęli się przysłowiową "pietruszką", a jeszcze inni trafili do zakładów psychiatrycznych. Warto by się kiedyś tym problemem zająć, bo nawet ten ostatni przypadek nie dotyczy bynajmniej jednostek. Wielu z tych wyeksportowanych nigdy nie dano szansy na rozwój naukowy poprzez blokowanie dostępu do sprzętu choćby średniej klasy oraz poprzez notoryczne zaniżanie ocen grantów KBN w taki sposob, aby zawsze zabrakło tyle ile trzeba, czyli jednego punktu. Po dłuższej nieobecności w środowisku naukowym i przy wiadomo jakim nastawieniu decydentów tego środowiska, nie ma praktycznie żadnych szans, aby ci ludzie zdecydowali się na powrót. Ostatnio pojawiła się przynęta (w postaci dwukrotnej pensji) dla powracających do Polski naukowców, ale wątpię czy chociaż pięciu w ciągu roku da się na to nabrać. Pomijając fakt, że ta dwukrotna pensja jest w dalszym ciągu kilkakronie mniejsza od pensji przeciętnego nauczyciela akademickiego w USA, problem polega na tym, aby umożliwić nieskrępowany dostęp do sprzętu odpowiedniej klasy i zapewnić przyzwoite środki na prowadzenie badań. Jeżeli taki powracający będzie musiał być na łasce źle życzących mu mamutów nauki polskiej to żadna (nawet pięciokrotnie wyższa) pensja nie zachęci go do powrotu.
strony: [1] [2] [3] [4]
|