Tak wiec najgorszy nawet łajdak, jeśli tylko dobrze ustawiony ma szanse, nawet po udowodnieniu mu, ze TW rzeczywiście był, na spokojne przejście lustracji. Może nawet mieć, jako aktualny autorytet moralny, szanse na decydowanie o tym, kto był agentem „dobrym”, a kto „złym”. Może się również zdarzyć, że jako autorytet moralny po prostu nie dopuści do dyskusji na swój temat. Zachowa „wzniosłe” milczenie, które zrozumiane zostanie jako jedynie słuszna postawa człowieka skrzywdzonego na zasadzie, „gdzie drwa rąbią tam wióry lecą.” Jest i druga strona medalu. Jeśli człowiek specjalnie sympatyczny nie jest, społecznie się nie udzielał, prasa też o nim dobrze nie pisała, a miał pecha, że jakiś SB-ek chciał na nim zarobić, to większość uzna go za TW. Gdyby do uznania stwierdzenia „pan(i) X był(a) TW” za prawdziwe wymagane było by był(a) on(a) TW w każdej możliwej interpretacji, tzn. by każdy obywatel RP uznał go za TW, to TW nie byłoby w ogóle. Jedyne sensowne rozwiązanie jakie się tu nasuwa, to pewna gradacja pojęcia „być TW”; powiemy, że X był TW w większym stopniu niż Y jeśli więcej osób uznało za TW X-a niż Y-ka. I to jest jedyne co może się zdarzyć. Można podawać jeszcze wiele podobnych rozumowań. Wniosek jest następujący. Dziś o byciu TW może decydować nie to, kim człowiek w PRL-u był, lecz to jaką sobie na dziś wyrobił pozycję i co może sobie załatwić. Jeśli jest odpowiednio dobrze ustawiony, to lustracja niewiele mu zaszkodzi. Groźba, że tak się właśnie stanie jest bardzo realna, a naprawić się tego potem nie da. Nie da się również nikogo ukarać. Nie da się też odtworzyć zniszczonych przez SB-cję akt. Można próbować udostępnić każdemu, kto teczkę w IPN-nie posiada dotyczące go materiały. To, prawdopodobnie najlepsze, rozwiązanie ma szereg wad; najpoważniejszą jest obawa o skłócenie społeczeństwa spowodowane zawartością teczek i możliwością niewłaściwej interpretacji ich zawartości.
strony: [1] [2] [3] [4] [5]
|