Potem wstąpiłem na Uniwersytet Warszawski. Nie istnieje na nim instytucja opiekuna naukowego, rozumianego jako osoba, która pełni pieczę na rozwojem młodych naukowców, podsuwa im literaturę i często z nimi dyskutuje. Osoba taka po prostu musi mieć szerokie horyzonty i nie może być tylko wąskim specjalistą. Tutaj potrzebne są talenty psychologiczne i dydaktyczne oraz nieograniczona fascynacja przedmiotem. Na UW był deficyt takich ludzi i pewnie dlatego – w przeciwieństwie do Oxfordu – prawdziwych opiekunów naukowych (tutorów) tam nie ma.
Profesor jedynie wygłaszał wykład dla mas (będący z reguły dydaktycznym bublem), a studenci potrzebni mu byli tylko jako wyrobnicy w jego laboratoryjnej manufakturze. Rzemiosła laboratoryjnego można się szybko nauczyć, a wszelkie fascynacje nauką i szeroka wiedza są wręcz balastem.
A zatem, system na UW mógłbym podsumować zdaniem:
NIE SPOSÓB SIĘ ANI ROZWIJAĆ, ANI WYKAZAĆ
Wśród naukowców istnieje wyraźna prawidłowość: teoretycy zazwyczaj nie lubią praktyki i odwrotnie. Nawet mówi się żartobliwie, że teoretycy odpowiedzialni są za tzw. efekt Pauliego, objawiający się tym, że w laboratorium, w którym przebywa teoretyk, doświadczenia przestają wychodzić.
Na Wydziale Biologii można było robić magisterkę i doktorat jedynie w laboratorium (praktycznie). Innymi słowy, jeśli nie miało się zdolności manualnych (a jedynie umysłowe), to było się bez szans.
Muszę się przyznać, że zdolności do monotonnej, żmudnej i niewdzięcznej pracy laboratoryjnej nie miałem za grosz. Jeśli do tego dodać fakt, że profesor – kierownik labu, zazwyczaj udzielał wywiadu lub przebywał w USA, a doktoranci, mający poświęcać swój czas na pomocy tym, którzy potrzebują tej pomocy więcej, poświęcali go swojej pracy i wyjazdom, to musiało się to wszystko skończyć zagubieniem i fiaskiem.
W taki sposób UW traci gdzieś po drodze teoretyków, którzy też mogą mieć talent, wiedzę i pomysły. Nikogo to jednak nie interesuje.
Nieraz żartuję sobie, że Uniwersytet Warszawski nie uczył mnie biologii, ale za to uczył mnie socjologii. Była to socjologia praktyczna, zwana często w Polsce "życiem". Nie było to, niestety, życie jak w Madrycie. Na dowód, poniżej przedstawiam listę najważniejszych wniosków z mojej nauki.
strony: [1] [2] [3]
|