Możliwe korzyści i widoczne problemy Wydaje się, że powiązanie kształcenia z pewnym wysiłkiem finansowym (bony nie wystarczałyby na sfinansowanie całości studiów) pozwoliłoby na ograniczenie negatywnych skutków egalitaryzacji kształcenia (lepsi dostawaliby stypendia, a gorsi wypadaliby po „wyczerpaniu bonu edukacyjnego”. Mogliby jednak kontynuować naukę za własne pieniądze i ewentualnie wrócić do stypendium po zdaniu właściwych egzaminów). Wprowadzenie jednolitego systemu oceniania zwiększyłoby wiarygodność dyplomu i pozwoliło wyeliminować trudną do opanowania patologię kupowania prac dyplomowych (dyplom otrzymywałoby się na podstawie egzaminu, nie obrony pracy dyplomowej, a na poziomie ponadlicencjackim promotor miałby taką ilość dyplomantów, która gwarantowałaby samodzielność dyplomów. Na pewno bardzo pomocnym byłoby nakazanie publikowania wszystkich prac dyplomowych na internetowych stronach domowych uczelni. Dziś jest to w pełni wykonalne.). Wyraźne oddzielenie procesu nauczania od procesu oceniania spowodowałoby zmianę statusu szkoły i nauczyciela. Straci sens porównywanie poziomu studiów zaocznych i dziennych, bo nie będzie ważne jak kandydat na inżyniera czy magistra zdobył wiedzę, a tylko to czy zdobył wystarczającą jej „ilość”. Wykładowca stałby się normalnym nauczycielem i nie byłby traktowany jako kolejna przeszkoda na drodze do dyplomu, co dziś staje się powoli standardem. Student i jego nauczyciel staliby po tej samej stronie „przeszkody” (egzaminu) i obaj byliby zainteresowani w jej pokonaniu. Wydaje się, że niebagatelną role odgrywałaby też możliwość samooceny studenta (wszystkie testy egzaminacyjne byłyby dostępne w Internecie), który mógłby sam, w dowolnej chwili, ocenić swoje umiejętności i zadecydować czy podejść do egzaminu. Nie jest to nic nowego; tak zdaje się na prawo jazdy. Zrównano by też pozycje szkół państwowych i prywatnych (zakładam tu wspomniane wyżej finansowanie) i pozwoliło na rzeczywistą ocenę ich wartości. W dalszej perspektywie można by pewnie rozważać rozmaite formy małych prywatnych firm edukacyjnych wspomagających modny ostatnio „homelearning”. Dano by dobrym uczelniom szansę sensownego bytowania we „wspólnej przestrzeni edukacyjnej” zjednoczonej Europy. Na pewno dużym problemem byłoby rzucenie uczelni państwowych na głęboką wodę wolnego rynku. Być może niektóre utoną. Te które pozostaną będą jednak lepsze niż dziś. Trzeba oczywiście jasno powiedzieć, że proponowane ocenianie pozwala weryfikować tylko wiedzę werbalną i niewielką część wiedzy typu „know why”; tak ważne np. dla inżyniera „know how” musiałby on zdobywać w relacjach mistrz-uczeń. Czy jednak dzisiejsza masówka umożliwia coś więcej?