Tomasz
Barbaszewski
Nauka
i biznes, czyli kronika niemożności
W wielu
wypowiedziach luminarzy nauki polskiej pojawia się oprócz
żądań bezwarunkowego zwiększenia nakładów na naukę także
druga mantra - „należy doprowadzić do współpracy nauki z
biznesem”. I tak od lat – tylko, że za „komuny” mówiono
o współpracy z przemysłem, bo słowo biznes nie istniało...
I co – i
właściwie nic. Jest tak jak było, choć warunki zewnętrzne
zmieniły się zasadniczo – zakładami przemysłowymi nie kierują
już dyrektorzy delegowani przez odpowiedni do ich rangi Komitet
PZPR. Nie znaczy to oczywiście, że nomenklatura nie ma się dobrze,
ale śmiem twierdzić, że zmiana przekonań (lub rotacja) kadr
kierowniczych po każdych wyborach nie ma większego znaczenia.
Oczywiście kadra profesorska twierdzi, że wina leży po stronie
oficerów biznesu, którzy nie chcą docenić ich
wybitnych opracowań. Należy jednak zauważyć, że „za komuny”
powodem byli „ONI – bo blokują”, a marzeniem wolny rynek, w
który pozwoli, że „prawdziwa wiedza znakomitych polskich
specjalistów” doprowadzi do błyskawicznego powstania
„drugiej Japonii” (Lech Wałęsa nawet przez pewien czas wierzył
profesorom!). Ale coś „nawaliło”.
Gdzie leży
przyczyna? Moim zdaniem głównie po stronie nauki. Większość
jej luminarzy absolutnie fałszywie wyobraża sobie, że silna
korporacje międzynarodowe (np. IBM, Toyota, LG...) jest
zainteresowana współpracą z ośrodkami naukowymi. Tak nie
jest, ponieważ:
korporacja ma
przynosić zysk, a wprowadzanie nowych technologii łączy się z
okresowym jego spadkiem oraz ryzykiem. Dopóki więc nie jest
to absolutnie konieczne (np. wzrost konkurencji) to korporacja nie
będzie zainteresowana nowymi rozwiązaniami, a skoncentruje się na
ulepszaniu już znanych i wykorzystywanych.
A cel ten znakomicie realizują własne laboratoria korporacji, w
którym tworzy się kolejne wersje komputerów,
samochodów lub telewizorów oraz opracowuje technologię
ich wytwarzania. Ze względu na działania konkurencji należy ściśle
kontrolować ten proces – a więc lepiej realizować go wewnątrz
firmy aby zapobiec ewentualnym przeciekom informacji.
korporacja
potrafi sprawnie wytwarzać w miarę standardowe produkty i
przypomina sprawnie działającą maszynę, w której kręci
się wiele współpracujących ze sobą „kółek”.
Każda zmiana (zwłaszcza rewolucyjna) może prowadzić do
niebezpiecznych zacięć – a te do strat. Dlatego nawet naprawdę
dobre i sensowne rozwiązania są przyjmowane z rezerwą. Przykładem
może być choćby zastosowanie nowoczesnych pokryć gładzi
cylindrów (między innymi przez BMW, Ferrari i Jaguara) w
miejsce dotychczas stosowanych tulei, które zakończyło się
wymianami silników. Nie wzięto pod uwagę oddziaływania
składników niezbyt czystych paliw...
Oprócz oczywiście chybionej inwestycji w dość skomplikowaną
aparaturę do nakładania tych powłok firmy musiały ponieść
koszty wymiany silników, straciły znaczną część renomy
oraz zmuszone zostały do powrotu do starej i sprawdzonej technologii
instalowania tulei żeliwnych w aluminiowych blokach silników
– co znów oczywiście wiązało się z przezbrojeniem linii
produkcyjnych...
Korporacje są
więc z natury konserwatywne i mało innowacyjne. Oczywiście
przedstawiciele działów PR i marketingu będą głośno
przekonywać, że jest inaczej: „nasi inżynierowie opracowali
nową, unikalną technologię...”. Ileż to razy słyszałem tą
wyuczoną formułkę. Tymczasem najczęściej jest to najwyżej
półprawda...
Naprawdę nowe
technologie nie powstają w korporacjach! Korporacje asymilują je
dopiero na ostatnim etapie rozwoju – kiedy stają się na tyle
„dojrzałe”, że ryzyko ich wprowadzenia do produkcji seryjnej i
sieci dystrybucyjnej jest zminimalizowane.
A nasi
luminarze nauki przede wszystkim spoglądają na wielkie korporacje,
bo liczą na dostęp do ich ogromnych budżetów.
Transfer
rozwiązań z nauki do techniki zachodzi nieco inaczej. Konieczne
jest „pośrednie ogniwo” w postaci firmy innowacyjnej. Z natury
jest ona niewielka, natomiast ściśle współpracuje z
twórcami technologii. Znakomitym przykładem może być
działalność Bernarda Dainesa, znanego w środowisku jako „Father
of Fast Ethernet”. W 1992 roku założył on firmę „Grand
Junction”, która rozpoczęła produkcję pierwszych urządzeń
dla sieci Fast Ethernet (między innymi przełączników). Za
trzy lata „Grand Junction” została sprzedana (wraz z prawami do
technologii) znanej korporacji CISCO, dzięki czemu szybko zdobyła
ona pozycję lidera w branży sieciowej. Cena – 350 mln USD „in
cash transaction” (źródło: Business Wire, 16, kwiecień
1997).
Bernard jednak
nie spoczął na laurach – i tuż prze sprzedażą „Grand
Junction” powstała firma „Packet Engines” - a Bernard zdobył
nowy przydomek „King of Gigabit Ethernet”. Na urządzeniach
„Packet Engines” działały pierwsze klastery linuksowe w NASA
(Beowulf). „Packet Engines” została również sprzedana po
około 3 latach za ok. 400 mln USD (niektórzy analitycy
twierdzą do dziś, że trzy razy za tanio) Alcatelowi. Po tym była
„World Wide Packets”, a następnie „Linux Networks”...
Proszę zwrócić
uwagę na mechanizm – NAJPIERW małe innowacyjne firmy skorzystały
z prac naukowców (Bernard jest do dziś nauczycielem
akademickim), opracowały na własne ryzyko gotowy produkt, który
były w stanie dostarczać (moja firma zainstalowała w Polsce
kilkanaście dużych przełączników gigabitowych
kompatybilnych z Internet 2 wyprodukowanych przez Packet Engines) –
a POTEM duża korporacja zakupiła rozwiązanie w celu wykorzystania
go w wielkoseryjnej produkcji. A Bernard – cóż, oprócz
przydomków i portretów w różnych „Hall of
Fame” wielu uniwersytetów zarobił ze wspólnikami
(głównie Venture Capital) ponad MILIARD dolarów USA w
ciągu około 10 lat... Jeśli ktoś nie wierzy – proszę sprawdzić
w Internecie...
Ktoś powie, no
tak, komputery, sieci, nauki stosowane. Owszem, prawda. Ale nikt nie
kupi „kota w worku” lub tak zwanej „Omnipotencji Ogólnej”
(Stanisław Lem). Pierwszy krok nie należy do korporacji – należy
do nauki! Na Świecie (i w Polsce również) działają
fundusze inwestycyjne wysokiego ryzyka (a wdrażanie nowych
technologii to wysokie ryzyko – patrz choćby przypadek
„Concorde”), w których należy szukać finansowania
pierwszych prac. Wyrzucą drzwiami – trzeba wrócić oknem.
Tak to działa – i niestety liczy się jedynie rzeczywisty sukces.
Ale wtedy przekłada się on na rzeczywiście duże pieniądze –
zarówno dla autorów, jak i dla funduszu inwestycyjnego.
To są zwroty na poziomie 300-500% i to w ciągu kilku lat. Wielu
polskim „biznesmanom” brakuje na to i kapitału i cierpliwości.
Ideałem jest „kupić za X, a sprzedać (koniecznie najdalej w
tydzień!!!) za Y, przy czym Y >> X, a koszty sprzedaży na
poziomie 1%”. Planowanie na okres 3-4 lat należy do wyjątków.
Z drugiej strony
przedstawiciele nauki nie dają żadnej gwarancji powodzenia – bo
nie mogą jej dać. Sukces przedsięwzięcia to nie tylko dobry
produkt lub usługa – to także umiejętność dotarcia do rynku i
klientów. Współpraca naprawdę nie jest więc łatwa.
Sam Bernard
Daines powiedział mi kiedyś - „Świat dobrze płaci za wiedzę,
narkotyki i rozrywkę”. Ale towar musi odpowiadać potrzebom
Klienta, nawet takim, z których sam Klient jeszcze nie zdaje
sobie sprawy.
Nauki podstawowe
– tu jest inaczej. Społeczeństwo decyduje się płacić garstce
ludzi, aby się dobrze bawili. Nawet jeśli projekt jest głęboko
uzasadniony to często rezultaty są zupełnie nieoczekiwane.
Europejskie Centrum Badań Jądrowych (CERN) zwróciło się
prawdopodobnie w 100% dając Światu technologię WWW. Niewątpliwym
sukcesem badań kosmicznych jest dla Smitha i Kowalskiego zapięcie
„na rzepa”. Fizyk przed II wojną był portretowany jako śmieszny
profesorek gubiący parasol i piszący niezrozumiałe znaki na
tablicy. Taki sobie godny politowania niegroźny „facio”. A po
ataku na Hiroszimę i Nagasaki stał się nagle kapłanem nowego
bóstwa – filmy przedstawiają fizyków z poważnymi
minami w białych kitlach zamykających za sobą w procesji bardzo
ciężkie drzwi.
Płaci się więc
takim „odmieńcom - Fizom” - a oni dyskutują – a to o
cząstkach Higgsa, a to o 11 wymiarze. I budują coraz to większe i
droższe maszyny „nie wiadomo do czego”. Z „Humami” (znów
nieoceniony Lem) jeszcze gorzej – będą analizować, czy Mozart
napisał równe szesnastki czy też rytm „3 na 2” i to w
tak ogranym utworze jak „Rondo alla Turca” (mogę dostarczyć
źródła na poparcie obu tez). Ale warto posłuchać dobrej
muzyki, przeczytać książkę (również historyczną), czy
też obejrzeć ciekawe przedstawienie.
Tylko, że
finansujący nie może tak naprawdę (oprócz wyuczenia pewnej
liczby studentów) niczego oczekiwać - bo nie da się
zaplanować okrycia Kopernika (ulubiony argument „naukawców”).
Czyli tak naprawdę jest to SPONSORING (zwany kiedyś mecenatem). A
kasa w tym przypadku zależy od możliwości sponsora, bo przecież
tak naprawdę (oprócz ewentualnej „sławy mołojeckiej”)
nic nie dostaje w zamian. Flaga z nazwą firmy umieszczona np. na
koncercie krzyczy tylko głośno - „Stać mnie na sponsorowanie
tej imprezy”. Ja już dawno zapomniałem czyje logo było
prezentowane na estradzie Filharmonii podczas „Misteria Paschalia”.
Żadna z imprez, które sponsorowała moja firma nie przyniosła
wzrostu dochodów.
Wielkie
korporacje mogą być zainteresowane sponsoringiem, ponieważ
interesuje ich tak zwana „kreacja wizerunku”. Sponsorem jest
także społeczeństwo, które płaci przecież nie tylko za
„godziny dydaktyczne”. Nie należy natomiast mieć złudzeń, że
obecny model współpracy nauki z biznesem da się zreformować
– bo to okrzyki typu „Socjalizm tak, wypaczenia nie!”.
Jeśli pomysł szybkiego Ethernetu by nie wypalił – wszyscy by
stracili. Ryzyko ponosił także Bernard Daines. Jak się uda –
można odpocząć na Hawajach. A niestety polscy naukowcy nie znoszą
wyzwań (lepszym słowem jest challenge). Tak troskliwie budowany
autorytet: matura -> mgr -> dr -> dr hab. -> Prof. dr
hab. inż... nie może być konfrontowany z rzeczywistością.
Dlatego właśnie gwiazdy piosenki nie biorą udziału w konkursach –
jeszcze by przepadły i co wówczas pozostałoby z
gwiazdorstwa?
Śmiem
twierdzić, że efektywna współpraca polskiej nauki z
przemysłem nie jest obecnie w naszym kraju możliwa. Wina jak to
zwykle bywa leży po obu stronach i wynika z niezrozumienia potrzeb
drugiej strony:
Korporacje, które
inwestują w Polsce dysponują gotowymi produktami i są
zainteresowane jedynie wytwarzaniem (np. produkcja samochodów,
telewizorów etc.), prostymi usługami (kodowanie programów,
centra logistyczne, przedstawicielstwa sprzedaży itp.). Nie
interesuje ich natomiast rzeczywisty rozwój (R & D) – to
już mają za sobą. Należy tylko produkować i sprzedawać!
Środowisko
naukowe koncentruje się głównie na obronie swoich pozycji,
nie potrafi działać w warunkach konkurencji (chyba tylko w Polsce
można się spotkać z zarzutami o „kradzież tematyki badań”),
nie potrafi pracować zespołowo, nie potrafi przyznać się nawet
przed sobą do popełnianych błędów (a więc traci możliwość
unikania ich w przyszłości). Za to do perfekcji doprowadziło
umiejętność usprawiedliwiania własnej „ogólnej
niemożności”. Za wszystko odpowiedzialni są inni – a najlepiej
warunki zewnętrzne. Znakomicie ilustruje to prowadzona obecnie
dyskusja o pieniądzach. Bardzo jestem ciekaw, czy cokolwiek uległoby
zmianie, gdyby od dziś budżet np. UJ wzrósł pięciokrotnie
i zlikwidowana obowiązująca siatka płac? Podejrzewam, że
podzielono by pieniądze „po sprawiedliwości” - czyli każdemu
proporcjonalnie i wszystko pozostałoby po staremu, bo nikt nie
chciałby się podjąć ryzyka opracowania rzetelnego planu
finansowania dydaktyki, badań własnych itp. i w dopiero w jego
konsekwencji wynagrodzeń. Czy profesor zatrudniony na 3 etatach lub
wyjeżdżający na „naukowe saksy”naprawdę zrezygnowałby z
dodatkowych pieniędzy, gdyby jego pensja wyniosła od jutra 25000
zł?
Ogniwa pośrednie
są więc niezbędne – ponieważ nie tylko tworzą poligon
doświadczalny dla nowych rozwiązań, lecz również
umożliwiają rzeczywistą poprawę bytu naukowców
umożliwiając im pobieranie dodatkowych konkretnych zarobków
za rzeczywiście osiągane efekty. Przykład Bernarda Dainesa
wskazuje, że jeśli rozwiązanie naprawdę jest coś warte – to
korporacje same po niego się zgłoszą. Na znacznie mniejszą skalę
doświadczyłem tej prawidłowości w praktyce dostarczając
specjalizowane oprogramowanie systemowe w bardzo wysokiej cenie dla
Fujitsu-Siemens oraz HP. Sami znaleźli mój numer telefonu.
Tomasz
Barbaszewski
|