Maciej Panczykowski
Marazm kontra rozkwit
Materiał obserwacyjny, zawarty w tym artykule, pochodzi z Wydziału Biologii UW. Mimo, że zabawiłem (czy też wytrzymałem) tam dość krótko, bo tylko 6 lat, to materiał ten jest bogaty i stanowi dobry substrat do myślowej obróbki.
Oczywiście, dysponując danymi tylko z jednej polskiej instytucji naukowej, powinienem powstrzymywać się od uogólnień. Jednak, będąc po uważnej lekturze treści, zawartej w portalu NFA, mogę z całą pewnością użyć potocznego zwrotu: Tak jest (prawie) wszędzie.
Z jednej strony pociesza mnie to, bo wiem już teraz, że w moich trudnych obserwacjach i przeżyciach nie jestem odosobniony. Natomiast, z drugiej strony, przeraża mnie to, bo powszechność dna jest zawsze przerażająca.
Spłycenie tego dna, czyli poprawa istniejącego stanu rzeczy, jest niemożliwa bez krytycznej analizy stanu zastałego.
Oto złe tendencje, jakie rzuciły mi się w oczy na UW, mające postać braków w równowadze:
BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY PRACĄ A NAUCZANIEM
Jest rzeczą jasną, że podjęcie pracy, wymagającej kwalifikacji, musi być poprzedzone ich zdobyciem. Wyobrażałem sobie to tak, że zanim rozpocznę pracę na UW, zdobędę szerokie podstawy teoretyczne, a potem będę terminował w warsztacie u jakiegoś "mistrza", który nauczy mnie już konkretnego fachu.
Realia były takie, że wykłady w większości przypadków były kiepskie. Dało się natomiast odczuć presję na jak najszybszą i najwęższą specjalizację i podjęcie pracy w laboratorium. Było zapotrzebowanie na siłę roboczą, a nie na fajerwerki intelektualne. Te drugie nie były potrzebne, bo działało się według sprawdzonych na Zachodzie przepisów, a liczyły się tylko wyniki empiryczne.
Innymi słowy, do pracy w labie wystarczyła znajomość kilku standardowych procedur i zdolności manualne, a myślenie i szerokie zainteresowanie biologią tylko przeszkadzało, bo utrudniało skupienie się. Czyli: im mniej wiesz, tym lepiej. Potrzebna jest tylko twoja pokorna zgoda na bycie wyrobnikiem i już karierę masz jak w kieszeni.
Kolejny problem był w tym, że to nie profesor – "mistrz" uczył nas prawidłowej pracy w labie. Miał od tego doktorantów, którzy niestety zajęci byli swoimi sprawami (tak jak profesor). Wyraźnie zaznaczała się niecierpliwość i niechęć w przekazywaniu wiedzy nowicjuszom; o wszystko trzeba się było dopraszać, a tajniki labu sączone były "kropla po kropli".
Osobiście, najwięcej nauczyłem się od dziewczyny, która była w labie technikiem, czyli zajmowała najniższą pozycję w hierarchii. Miałem wrażenie, że ona wie najwięcej i jest najbardziej otwarta.
Podsumowując: UW jest przede wszystkim warsztatem naukowców-rzemieślników, a nie miejscem, w którym studenci zdobywają wiedzę. Mamy do czynienia z triumfem pruskiego pozytywizmu w wersji zarozumiałej i niepożytecznej, bo zachwyceni sobą rzemieślnicy pracują zazwyczaj nad problemami, w których trudno dopatrzyć się zastosowań. Nauczanie jest marginalizowane i ma niski prestiż. Młody człowiek odbiera to źle, bo na starcie potrzebuje głównie nabywać nowe wiadomości i umiejętności.
Pamiętam, że w liceum nauczyciele powtarzali mi, że teoria jest równie ważna co praktyka. Bo teoria bez praktyki jest bezpłodna, a praktyka bez teorii – nudna. Kto by pomyślał, że liceum to uczelnia "niższa"?
strony: [1] [2] [3] [4]
|