Piotr Jaroszyński
W kolejce po tytuł (1)
Szczeble kariery naukowej i uniwersyteckiej są w naszym kraju dość skomplikowane, a co więcej prawie w całości odziedziczone po PRL-u, w którym naukowiec miał do spełnienia określone zadanie ideologiczne. Nie oznacza to jednak, że wszyscy to zadanie wypełniali ulegając presji władzy komunistycznej. Ale władza miała swoje sposoby, aby odpowiednio „regulować ruchem”, zwłaszcza w górę, gdy chodziło o zdobycie wyższego stopnia lub tytułu. Sprawy te przeciętnemu Polakowi są zupełnie obce i prawdopodobnie będą obce. Albowiem nie odczuwa bezpośrednio skutków ich wpływu na codzienne życie. Odczuwa się wzrost cen paliwa, energii elektrycznej lub czynszu. Czego zaś się nie odczuwa, o tym się nie myśli i traktuje tak, jakby tego nie było.
Kiedyś widziałem jednostronicowy dokument, była to notatka służbowa, w którym pracownik SB polecał, aby pewnemu naukowcowi szybko sfinalizować w Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej wniosek o uznanie habilitacji. Nie oznacza to, że ów naukowiec był tajnym współpracownikiem. Chodziło o coś bardziej subtelnego: prawdziwy współpracownik informował swoich chlebodawców, jakie są poglądy owego naukowca, a ponieważ były liberalne, więc SB uznało, że jako habilitowany będzie działał destrukcyjnie na konserwatywne środowisko samodzielnych pracowników naukowych. To tylko przykład. Nie wiem, w jakiej skali działania te były prowadzone. Mnie bardziej interesuje sam mechanizm, sposób realizowania tych scenariuszy. Bo koniec końców CKK składała się z profesorów i postępowała według określonego prawem regulaminu. Jak mogła w to ingerować polityka czy ideologia, a może rozgrywki personalne lub środowiskowe?
Nie jest to zbytnio skomplikowane. Wyobraźmy sobie ciało administracyjne, które składa się z ok. 50 członków. Niech to będzie sekcja Nauk Humanistycznych i Społecznych. Pierwsze, co uderza to to, że członkowie tej sekcji reprezentują dwadzieścia różnych nauk! Poczynając od historii poprzez językoznawstwo, literaturoznawstwo, prawo, psychologię, socjologię aż po filozofię i teologię, ale również nauki o administracji i... nauki wojskowe. Chociaż nauki o nazwie „nauki humanistyczne i społeczne” nie ma, to jednak nazwa sekcji otwiera szerokie pole manewru. Skoro kandydat ubiega się o tytuł profesora nauk humanistycznych, to chociaż zajmuje się psychologią, można go poddać recenzji socjologa, a filozofia można poddać recenzji językoznawcy. Na wcześniejszych szczeblach takich jak magister czy doktor opiniują kandydata tylko specjaliści uprawiający tę samą dziedzinę, ale wyżej może być różnie. Formalnie dopuszczalne jest, aby teologa opiniował... językoznawca albo bibliotekoznawca. Obaj są humanistami.
Co jeszcze można zrobić? Można powołać recenzenta z innej opcji ideowej, a nawet ideologicznej, a więc kandydata związanego ze środowiskiem katolickim przekazać w ręce marksisty albo postmarksisty. Przypomnijmy, że Karol Wojtyła miał tytułu profesora honorowego KUL-u, ale dla CKK był „tylko” docentem. Aby został państwowym profesorem, Karol Wojtyła musiałby poddać się ocenie Katedry Etyki PAN, na której czele stał eks-ksiądz, marksista, zwalczający religię. A na to kard. Karol Wojtyła nie miał ochoty.
strony: [1] [2]
|