Tomasz Barbaszewski
NAUKA i KASA
Najczęściej podnoszonym przez
obrońców status quo w polskiej nauce jest brak kasy.
„Jak ty sobie to wyobrażasz,
jeśli mogę zaproponować młodemu pracownikowi zostającemu na
Uczelni jedynie 1200 zł!? A profesor zarabia tylko 6000 zł. A za
granicą...”
No dobrze, ale jak wygląda
porównanie przeciętnych pensji – np. w Polsce i w Wielkiej
Brytanii? W praktyce większość naszych „guest workers” liczy 1
PLN = 1 GBP i nie jest to wcale bez sensu, bo bez większego problemu
„na zmywaku” zarobią te 5-7 GBP / godzinę, czyli... około
1200-1500 GBP miesięcznie! Na „polskie” to mniej więcej 6000
PLN – a więc 5-6 razy więcej niż u nas. Ceniony profesor
Cambridge University zarabia 4-5 razy więcej od pracującego „na
zmywaku” - rzędu 5000 i więcej GBP miesięcznie (czyli „na
polskie około 25000 PLN).
Już widzę w myślach te
oskarżenia o demagogię, ale mam nadzieję, że niektórzy
zrozumieją – płace to nie „komunistyczne rozdawnictwo kasy”
tylko wynik równowagi ekonomicznej kraju i stosunek pensji
profesora i pomywaczki w Polsce i w Wielkiej Brytanii nie różni
się aż tak wiele. I tu i tam profesor ma 5-6 razy więcej. Nie
wspomnę już o tym, że „na zmywaku” trudno sobie dorobić na
drugim etacie czy napisać książkę lub ekspertyzę, a i
perspektywy awansu (na kierownika zmywalni?) są kiepskie, zaś na
etacie profesorskim... Sami wiecie.
Niestety, są to skutki
transformacji – ceny wielu towarów (np. benzyna,
mieszkania...) zrównały się już (i to w bezwzględnych
wartościach) z zachodnimi, zaś innych (chleb, szynka, piwko,
wódeczka i papierosy itp.) jeszcze nie... „Chcieliście
otwarcia, no to je macie – skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie,
leszcz...”. Rynek to wyrówna (idzie EURO!!!), ale jak w
każdym procesie dochodzenie do równowagi potrwa.
Prawnicy, lekarze oraz inne zawody
też walczą o podwyżki – w rezultacie mamy nieunikniony wzrost
cen (kto z Państwa pamięta sławetne „każdemu podwyżka o 2000
zł!”?). Może i lepiej, jak to pójdzie szybciej, bo plaster
komuny – czyli rozdawnictwo dowolnych dóbr po dowolnych
cenach jak definiował ten ustrój nieodżałowany Profesor
Wiktor Boniecki trzeba w końcu zerwać. Zaboli raz i po krzyku.
Według badania internetowego
firmy Sedlak i Sedlak w 2007 r. 50% zatrudnionych w Polsce
otrzymywało wynagrodzenie całkowite w wysokości do 3000 PLN.
Zarobek 3000 PLN osiągany był przeciętnie po 4-5 latach pracy, zaś
pensja po roku pracy to ok. 2000 PLN. Na stażu wynagrodzenie średnie
wahało się w okolicach 1200 – 1500 PLN.
Podkreślam – badanie
zrealizowano wśród osób aktywnie korzystających z
Internetu, a więc z zasady lepiej wykształconych i pytano o
wynagrodzenie całkowite. Rzeczywiste pobory „na rękę” dla
ogółu społeczeństwa będą więc niższe.
Tyle co do kasy „osobowej”.
Bywało znacznie gorzej. Jako adiunkt zarabiałem na Uczelni pod
koniec lat 80 oszałamiającą kwotę stanowiącą równowartość
27 USD! Z tym to można było nawojować na Zachodzie! Dziś miałbym
równowartość ponad 1400 USD. Nawet biorąc pod uwagę 100%
inflacji na Świecie jest to 25 razy więcej! I w dodatku mogę
legalnie kupić dolary!
Każdy chciałby mieć więcej
kasy – ja też! Ale w świetle obiektywnych faktów
wynagrodzenia na Uczelniach nie są aż takie złe, jak usiłuje się
to przedstawić. Ja pracuję w swojej firmie, a nie widzę nic w tym
złego, aby w weekendy prowadzić zlecone wykłady na Uczelni.
Dodatkowa kasa (kilkadziesiąt PLN za godzinę) zawsze się przyda!
Nie dziwię się więc „wieloetatowcom”.
Drugi problem jest znacznie
poważniejszy - „kasa” na rozwój Uczelni i realizację
projektów badawczych. Tu już nie ma „przeproś” - za
pomoce dydaktyczne, aparaturę i materiały trzeba płacić i to tyle
samo, co w Unii. I mamy prawdziwy problem, bo o ile pracownikom można
jeszcze stwarzać różnorakie możliwości dorabiania, to
sprzęt trzeba kupić, wypożyczyć lub wydzierżawić. Na Świecie
powszechną praktyką jest wynajmowanie aparatury w celu
przeprowadzenia badań. W Polsce ciągle jest to bardzo rzadkie,
ponieważ zespół Profesora X nie wynajmie (za kasę!) swego
spektrometru Profesorowi Y, bo obawia się konkurencji. Dobrze
pamiętam te dyskusje o „kradzieży tematyki naukowej”. Nie wiem,
jak można ukraść dziedzinę badań! Wyniki owszem, ale tematykę?
Rezultaty są oczywiste – rozproszenie środków, powielanie
zakupów itp. Istnieją wprawdzie „Środowiskowe Centra Badań
Wszelakich”, ale jak działają – każdy widzi.
W rezultacie w Polsce trudno jest
przeprowadzić nawet dość rutynowy eksperyment, co w wielu
przypadkach jest pracownikom naukowym na rękę, bo w poszukiwaniu
odpowiedniej instalacji trzeba wyjechać za granicę, a to w
większości przypadków jest atrakcyjne finansowo. Czy to buduje Naukę Polską?
Oczywiście wyjeżdżający będą argumentować, że tak. Wszak
przeprowadzono badania, zakończone publikacją (lub kilkoma). To
nic, że autorów jest dwudziestu („dziś pracuje się w
zespołach”), nasz wkład w sumie nikły (zawsze się jakoś go
„podciągnie”). Za to przybędzie publikacja „w czasopiśmie o
zasięgu międzynarodowym”, a może nawet pozycja w różnych
rankingach? Stypendium też nie jest do pogardzenia.
Administracyjnie wszystko jest w
porządku, wniosek do nagrody gotowy (zajęcia w międzyczasie
prowadzili doktoranci). Ale tak naprawdę – czy powiększono zasoby
Nauki Polskiej?
A tymczasem – w 2007 r. Polska
uzyskała absolutnie kompromitujący rezultat w rozdziale grantów
ERC dla młodych pracowników nauki (2-9 lat po doktoracie, do
36 lat). Statystyka wręcz przeraża
http://erc.europa.eu/pdf/erc-stg-statistics-stage1-20071001_en.pdf
(było już na ten temat na NFA). A do wzięcia na pojedynczy projekt
było od 100 – 400 tyś. Euro rocznie i to na pięć lat! Czyli jak
widać nie chcemy tej kasy, bo tłumaczenia, że to z powodu „niskich
wynagrodzeń pracowników” (prof. Kleiber) nijak nie mogę
pojąć...
A w tym roku Polska Agencja
Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP) otrzymała dużą liczbę
wniosków od małych i średnich przedsiębiorstw w działaniu
EU mającym wspierać ich innowacyjność. Coś tu nie gra z tą
„wiodącą rolę Uczelni w stymulacji innowacyjności biznesu”, o
której tyle mówią przy każdej okazji utytułowani
pracownicy naukowi. Po prostu – Uczelnie chyba nie chcą kasy, z
której trzeba będzie się dokładnie rozliczyć. Daje do
myślenia, nieprawdaż?
Na całe szczęście to już wolny
kraj (czego chyba wielu nie zauważa) i ekonomia przestała być
„Ekonomią Polityczną Socjalizmu”. Nie da się siłą zmusić
biznesu do finansowania (lub nawet sponsorowania) nauki. Biznes musi
mieć w tym jakiś interes. Sponsorowanie konferencji naukowej (nawet
z udziałem noblisty) nic firmie oprócz satysfakcji nie daje.
Wiem, bo sponsorowaliśmy taką prestiżową konferencję. Było miło
(choć drogo), ale już lepiej sponsorować koncert muzyki poważnej.
Efekt marketingowy znacznie większy.
Współpraca merytoryczna z
Uczelniami jest prawie niemożliwa. Wyjątkiem jest przyjmowanie
studentów na praktyki (Uczelnia ma to „z głowy”) lub
dostarczanie tematów prac magisterskich wraz z bezpośrednią
opieką nad nimi (powód – ten sam). Natomiast nigdy nie
udała mi się współpraca w ramach konkretnych projektów
– owszem, zapał był. ale szybko wygasł (jak się okazało, że
konieczne są konkretne rezultaty i dopiero po nich może przyjść
prawdziwa kasa...). Było sporo żądań, biadolenia o trudnościach
itp., a rezultaty co najwyżej mierne. A w sumie wszystko było na
stole do wzięcia, bo np. projekt dotyczył opracowania modułu
Wolnego Oprogramowania (licencja GPL). Czyli - „Uszami mógłby,
gdyby chciał...”.
Żądania
środowiska są mniej więcej takie - „Dajcie nam KASĘ, a my Was
urządzimy...”. Nie te czasy, kochani. Hasło - „Kto
chce tworzyć Dzieła – znajduje środki, a kto nie chce – szuka
trudności” jest nadal
aktualne.
|