Andrzej Jajszczyk
Siedem grzechów głównych szkolnictwa wyższego w Polsce
Polskie wyższe uczelnie odbiegają jakością od czołówki światowej i europejskiej. Przyjęcie wzorców od najlepszych umożliwi zmianę tego stanu rzeczy.
Mimo ogromnego skoku ilościowego, wyrażanego liczbą kształconych studentów, polskie uczelnie wyższe systematycznie oddalają się od światowej czołówki. Ilustrują to m.in. dalekie pozycje w światowych rankingach uniwersytetów. We wspomnianych rankingach wyprzedza nas wiele krajów rozwijających się.
Na przykład, wśród uczelni klasyfikowanych przez The Times, przed naszymi znajduje się osiem uczelni z Chin, po trzy uczelnie z Indii i Malezji, po dwie z Brazylii, Południowej Afryki, Chile i Tajlandii, a także uniwersytety z Argentyny i Meksyku. Najlepsza polska uczelnia — Uniwersytet Jagielloński — znajduje się w czwartej setce. Podobne miejsce zajmuje ten uniwersytet w najbardziej znanym rankingu, przygotowywanym od lat na Uniwersytecie Jiao Tong w Szanghaju. Przy czym ranking szanghajski bierze pod uwagę inne kryteria, a mianowicie: liczbę noblistów (zarówno absolwentów jak i pracowników), liczbę cytowań, liczbę tzw. najbardziej cytowanych naukowców, liczbę publikacji w czasopismach Nature i Science, a także uzyskane wyniki w stosunku do wielkości uczelni.
Stajemy przed alternatywą: albo dokonamy głębokich reform naszego szkolnictwa wyższego, albo wypadniemy z globalnego rynku edukacyjnego, a najzdolniejsi Polacy wyjadą studiować za granicą.
Co więcej, nie przyciągniemy najbardziej atrakcyjnych inwestycji związanych z zaawansowanymi technologiami, ponieważ potencjalni inwestorzy nie znajdą u nas pracowników z odpowiednimi kwalifikacjami.
Opisana wyżej sytuacja wynika z wielu słabości polskich uczelni, które można podsumować w siedmiu, przedstawionych poniżej, punktach. Zaproponowano w nich także możliwe drogi naprawy.
Kryteria oceny szkół wyższych w roku 2007 według The Times Higher Education Supplement1
Kryteria | Wskaźnik | Opis | Waga | Jakość badań naukowych | Ocena naukowców | Syntetyczna ocena na podstawie opinii 3703 naukowców | 40% | Liczba cytowań | Liczba cytowań przypadających na jednego pracownika | 20% | Szanse zatrudnienia | Ocena firm rekrutacyjnych | Ocena na podstawie 738 ankiet wypełnionych przez firmy rekrutacyjne | 10% | Umiędzynarodowienie | Pracownicy z zagranicy | Proporcja pracowników z zagranicy w stosunku do całkowitej liczby pracowników | 5% | Studenci z zagranicy | Proporcja studentów z zagranicy w stosunku do całkowitej liczby studentów | 5% | Jakość kształcenia | Studenci/pracownicy | Stosunek liczby studentów do liczby pracowników | 20% |
Złe finansowanie uczelni
Jednym z ważnych powodów słabości polskich wyższych uczelni jest niski poziom ich finansowania z budżetu państwa i przez gospodarkę. Jakkolwiek procent produktu krajowego, który przeznaczamy na szkolnictwo wyższe nie odbiega od średniej OECD, to nakłady na nakłady na działalność badawczą i rozwojową (które w znacznym stopniu powinny wspierać działalność badawczą uczelni) stanowią zaledwie 0,56% PKB,, przy średniej OECD wynoszącej 2,25%.
Rekordzistami są tu Szwedzi i Finowie, którzy przeznaczają odpowiednio5 3,82% i 3,45%. Bez znacznego zwiększenia środków nie mamy co marzyć o polepszeniu sytuacji. Ale same nakłady to nie wszystko — zasadnicze znaczenie będzie miał sposób ich podziału.
W Polsce tylko ok. 16% środków budżetowych jest rozdzielanych na zasadach konkursów, w postaci grantów. Ponad 65% nakładów jest przekazywanych bezpośrednio do uczelni i innych placówek naukowych. W krajach przodujących w nauce jest odwrotnie. Musimy dążyć do tego samego.
Ostra konkurencja w walce o środki zmusi uczelnie, przynajmniej te z ambicjami, do zatrudniania najlepszych ludzi, zdolnych do pozyskiwania grantów, a pozbywania się tych, którzy nie chcą lub nie potrafią pracować.
Innym, ważnym źródłem finansowania uczelni powinny być środki idące za studentami. Studenci powinni „głosować nogami” zmuszając uczelnie do dopasowywania się do oczekiwań ich klientów.
Wiąże się z tym problem odpłatności za studia. Najważniejszym argumentem za powszechną odpłatnością za usługi edukacyjne w wyższych uczelniach jest stworzenie konkurencyjnego rynku uczelni. A konkurencja oznacza jakość usług. Należy zauważyć, że nigdzie nie ma studiów „za darmo” — ktoś musi opłacić kadrę, czy zapłacić za eksploatację budynków. Pytanie tylko, czy mają to być wszyscy podatnicy, również tacy, których studiowanie nie interesuje, czy też wyłącznie osoby korzystające z usług edukacyjnych.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że obecnie prawie 60% studentów w Polsce płaci czesne za studia. W dodatku są to w większości studenci z biedniejszych rodzin, często ze wsi czy małych miasteczek. Ich rodzice nie dość, że płacą czesne własnych dzieci, to także finansują z płaconych przez siebie podatków studia ich bogatszych koleżanek i kolegów w uczelniach państwowych.
Ważnym argumentem za wprowadzeniem odpłatności jest też patologiczna sytuacja, w której niezamożni polscy podatnicy finansują kształcenie lekarzy czy inżynierów pracujących następnie w bogatych Niemczech lub Szwecji.
Oczywiście żadne nowoczesne państwo nie może przerzucić całych kosztów studiowania na studentów. Należy więc zbudować odpowiedni system bonów edukacyjnych, stypendiów i pożyczek.
Jednym z warunków powstania autentycznego rynku jest swoboda w ustalaniu wysokości czesnego przez szkoły wyższe. Nie należy obawiać się, że uczelnie wprowadzą od razu zbyt wysokie opłaty — to odstraszyłoby ich klientów. Zapewne w perspektywie wielu lat wykształcą się uczelnie o najwyższym poziomie kształcenia i badań naukowych. Będą one stosunkowo niewielkie, a ich czesne będzie wysokie. Nie oznacza to, że kształcone przez nie elity będą wyłącznie elitami finansowymi. Podobnie jak to się dzieje na najlepszych uczelniach amerykańskich, kształcić się tam będą najzdolniejsi, niezależnie od grubości ich portfeli (uczelnie znajdą sposoby by mniej zasobnym studentom pokryć czesne i zafundować stypendia). Znaczna część uczelni wybierze inny model biznesowy — masowe kształcenie na niezłym poziomie, przy niskich opłatach.
Nieefektywny system zarządzania
Publiczne uczelnie wyższe w Polsce są zarządzane bardzo nieefektywnie. Wyobraźmy sobie przedsiębiorstwo, w którym dyrektora, jego zastępców, a także kierowników głównych działów i ich zastępców wybierają w tajnym głosowaniu wszyscy pracownicy, a do tego 20% głosujących to przedstawiciele klientów. W dodatku tak wybrani dyrektorzy i kierownicy nie mogą podjąć żadnej istotnej decyzji bez zgody, także wyrażonej w tajnym głosowaniu, całej rady pracowniczej. Taka firma nie miałaby prawa funkcjonować, a jej bankructwo byłoby nieuchronne. A tak przecież działają nasze uczelnie! Z wybieranymi przez pracowników i studentów rektorami i dziekanami, kontrolowanymi później przez senaty i rady wydziałów2.
Nie jest przypadkiem, że wzorem uczelni amerykańskich, również uczelnie europejskie odchodzą od opisanego wyżej archaicznego modelu zarządzania. Zamiast tego uczelniami kierują profesjonalni menedżerowie wyłonieni w drodze konkursu. I nie wystarczy, jak to zrobiono w obowiązującej u nas ustawie o szkolnictwie wyższym, nazwanie dyrektora administracyjnego kanclerzem. Istota tkwi w zakresie jego kompetencji.
W modelu stosowanym w najlepszych uczelniach świata jest także miejsce dla organów obieralnych, które koncentrują się na działalności typowo akademickiej, związanej z nadawaniem doktoratów, a także reprezentowaniem uczelni na zewnątrz. Długofalowe kierunki rozwoju uczelni, w tym decyzje o powstawaniu czy likwidacji kierunków badań i kształcenia, podejmują natomiast rady patronackie złożone z osób nie zatrudnionych bezpośrednio w uczelni, czyli nie związanych z nią własnymi krótkoterminowymi interesami, ale osoby które kierują się jej długofalowym dobrem (osoby te to np. znani liderzy lokalnego przemysłu, znaczący darczyńcy na rzecz uczelni, wybitni emerytowani naukowcy, czy też zasłużeni i uznani politycy).
Przestarzały model kariery
Polskie uczelnie są oparte na wzorcach wprowadzonych ok. 200 lat temu, w zupełnie innych niż obecnie warunkach gospodarczych i społecznych, a także w czasach gdy naukę i kształcenie na poziomie wyższym uprawiała bardzo wąska grupa ludzi. Istotą tych wzorców jest wielostopniowa hierarchia i statyczność. Uznanie zależy od zdobycia habilitacji i profesury, nie zaś od rzeczywiście uzyskiwanych w ostatnim okresie wyników naukowych. Ewenementem na skalę światową jest u nas nadawanie tytułu profesora przez prezydenta państwa.
Zbyt hierarchiczna struktura, a także kolegialność podejmowania zbyt wielu decyzji, są z natury antyinnowacyjne. Należy więc zlikwidować zarówno habilitacje jak i tytuł profesora. Oczywiście uczelnie powinny mieć nadal prawo zatrudniania pracowników na stanowisku profesora (ale bez potrzeby posiadania takiego tytułu). Ocena pracowników, a także zatrudnianie ich na określone stanowiska powinny być oparte wyłącznie na ocenie ich dorobku i przydatności dla uczelni.
Zniesienie habilitacji umożliwi wprowadzenie bardzo użytecznego modelu kariery akademickiej, znanego z krajów anglosaskich. Po ukończonych studiach doktoranckich młody człowiek robi karierę w gospodarce, na przykład pracując w banku, kancelarii prawnej, przedsiębiorstwie produkcyjnym, czy pozauczelnianej jednostce badawczej. Po kilkunastu latach ma szansę wystartowania w konkursie na stanowisko profesorskie i kontynuowania kariery naukowej. Nie trzeba tłumaczyć jak nieocenione usługi uczelni i jej studentom może oddać taki doświadczony praktyk. Dziś tego modelu nie da się zrealizować — po prostu wymagana jest habilitacja, którą można zrobić tylko na uczelni. Podobne ograniczenie występuje w przypadku zatrudniania nawet znakomitych profesorów, którzy chcieliby przyjechać do Polski zza granicy.
4. Brak mobilności Typowy pracownik polskiej uczelni wyższej zdobywa stopnie, począwszy od magistra, przez doktora, doktora habilitowanego, aż do profesora, a potem pracuje do emerytury, w tych samych murach. Dotyczy to szczególnie uczelni o długiej tradycji akademickiej i najwyższej renomie. Tylko uczelnie stosunkowo nowe bądź o słabym stanie kadrowym, są zmuszone do pozyskiwania osób z zewnątrz.
Brak ruchliwości kadr powoduje przywiązanie do zastanych rozwiązań, uwiąd dyskusji i ułatwia tworzenie się trwałych, nie zawsze pozytywnych, układów personalnych. Mobilność kadr jest warunkiem koniecznym kreatywności i tworzenia zespołów mogących konkurować z najlepszymi w świecie. Jednym z warunków mobilności jest łatwość zatrudniania i zwalniania pracowników. Dlatego też podstawową formą zatrudnienia w uczelniach wyższych i innych placówkach naukowych powinny być kontrakty terminowe z możliwością ich odnawiania. Mianowania (ale też z możliwością odwołania) powinny dotyczyć tylko kluczowych pracowników. Podobnie jak w niektórych krajach europejskich, należałoby, w celu administracyjnego wymuszenia mobilności, wprowadzić ustawowy zakaz zatrudniania własnych doktorantów.
Ważna jest też mobilność studentów. Należy wprowadzić odpowiednie zachęty skłaniające młodych ludzi do zmiany uczelni, np. po uzyskaniu stopnia licencjata, czy inżyniera, tak jak to się dzieje w wielu innych krajach (w szczególności dotyczy to Stanów Zjednoczonych i Kanady).
Niedostateczna konkurencja
Podobnie jak w gospodarce, czynnikiem wymuszającym jakość kształcenia i badań naukowych, a także ograniczającym koszty, jest konkurencja. Obecnie jest ona w znacznym stopniu ograniczona. Jak już wspomniano wcześniej, środki budżetowe są rozdzielane między uczelnie publiczne zbyt równomiernie. Skutkiem tego nie mogą wyłonić się uczelnie o wyraźnie wyższym od średniej poziomie, niezbędne do kształcenia elit intelektualnych i prowadzenia badań światowej klasy. Na przykład w Stanach Zjednoczonych, na około 4000 działających tam uczelni wyższych, tylko około pięćdziesięciu to uczelnie najwyższej marki, tzw. Research Universities. Czyli w warunkach polskich jednoczesne finansowanie na stosunkowo dużym poziomie kilkudziesięciu uczelni (spośród około 450) nie jest możliwe.
Trzeba więc opracować i wprowadzić system finansowania jednostek najlepszych. Ważne jest to by ich wyłanianie odbywało się na gruncie uczciwej konkurencji prowadzącej do powstania autentycznych liderów, a nie dekretowania przez urzędników, polityków bądź uniwersyteckie grupy nacisku, które uczelnie mają należeć do czołówki.
Innym ograniczeniem konkurencji jest nierówne traktowanie uczelni państwowych i prywatnych. Te pierwsze oferują bezpłatne studia dzienne, na co uczelnie niepubliczne nie mogą sobie pozwolić. Powoduje to, poza nielicznymi wyjątkami, że najlepsi absolwenci szkół średnich wybierają studia w uczelniach państwowych. Obniża to automatycznie poziom studiowania szkół prywatnych, niezależnie od wysiłków ich kadry. Rozwiązaniem mogłoby być wprowadzenie powszechnej odpłatności za studia, na zasadach rynkowych. Ustawowe wymaganie zatrudniania przez uczelnie pracowników z habilitacjami i tytułami profesorskimi, przy ich względnym braku, powoduje, że uczelnie niepaństwowe wydają nadmierne środki na zatrudnianie „drugoetatowców”, którzy siłą rzeczy nie są w stanie dynamicznie uczestniczyć w ich rozwoju. Stąd postulowane wyżej spłaszczenie hierarchii i możliwość zatrudniania na stanowisku profesora osób jedynie ze stopniem doktora (jak to jest w najlepszych uczelniach świata) ułatwiłoby konkurencję między uczelniami.
Słabość formalnych elit akademickich
Niezależnie od uwarunkowań ustawowych, w polskim szkolnictwie wyższym, podobnie jak i w niektórych innych obszarach, daje się zauważyć preferowanie interesów grupowych i partykularnych ponad dobro wspólne. Nie jest tajemnicą, że duże uczelnie często umawiają się, by w tajnych wyborach do ciał reprezentujących świat akademicki, na przykład Rady Nauki czy Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, wybrać swoich przedstawicieli. Podobne sytuacje zdarzają się na szczeblu uczelni, na przykład przy wyborach rektorów. Zmówienie się np. dwóch dużych wydziałów w połączeniu ze względną nadreprezentacją grup pracowniczych zainteresowanych utrzymaniem status quo, a także stosunkowo łatwych do manipulowania studentów, pozwala ustawić wynik głosowania.
Słyszy się często, że w niektórych dyscyplinach podobnie ustawia się konkursy o granty na projekty badawcze. Niestety trudno temu przeciwdziałać. Walkę z takimi praktykami ułatwić może otwartość konkursów, z upublicznianiem w Internecie podstawowych danych o wszystkich zgłoszonych wnioskach, o wynikach konkursów, a także treści wszystkich recenzji.
Należy również powrócić do zarzuconej praktyki obowiązku zgłaszania wniosków, związanych z dużymi projektami, w języku angielskim i recenzowania ich również przez ekspertów spoza Polski.
Innym niebezpiecznym zjawiskiem, coraz częściej widocznym w niektórych uczelniach, jest zatrudnianie na uczelniach własnych dzieci pracujących tam profesorów, często kosztem innych. lepszych kandydatów. Dlatego też należałoby administracyjnie ograniczyć takie praktyki.
Niedostateczne powiązania z gospodarką
Polskie wyższe uczelnie są słabo powiązane z gospodarką narodową i niedostatecznie przez nią finansowane. Wynika to ze oderwania badań od potrzeb praktycznych, a także niewielkiego zapotrzebowania gospodarki na ich wyniki. Zmiana tego stanu rzeczy wymaga działań długofalowych, daleko wykraczających poza samo szkolnictwo wyższe. Raport OECD nt. szkolnictwa wyższego w Polsce wskazuje również na zbyt wielkie ujednolicenie modelu kształcenia. Uczelnie, z powodu istniejącego ustawodawstwa, powielają ten sam typ uczelni akademickiej, a nie mogą elastycznie dostosowywać się do lokalnych potrzeb gospodarki i rynku pracy. Zbyt małą wagę przywiązują również do kształcenia ustawicznego, tak ważnego w szybko zamieniającym się świecie. Powiązanie uczelni i gospodarki wymaga mobilności pracowników pomiędzy tym działami. Służyłoby temu zniesienie habilitacji i tytularnej profesury, tak jak już wspomniano wcześniej.
Jeżeli nie dokonamy głębokiej, całościowej i przemyślanej reformy szkolnictwa wyższego, będzie nam grozić zapaść cywilizacyjna na wielką skalę. Na szczęście nie musimy wszystkiego wymyślać od nowa — wystarczy skorzystać z dobrych wzorów ze świata.
Krokiem we właściwym kierunku są propozycje reform zawarte w raporcie powołanego przez Minister Barbarę Kudrycką Zespołu do Spraw Opracowania Założeń Reformy Systemu Nauki oraz Założeń Reformy Systemu Szkolnictwa Wyższego.
Propozycje te obejmują m.in. zastąpienie habilitacji przez „uprawnienie promotorskie”, zwiększenie roli grantów w finansowaniu uczelni, czy tworzenie uczelni flagowych. Niestety proponowane zmiany utrzymują, a nawet wzmacniają rolę korporacji profesorskiej, a także wstrzymują się przed trudnym politycznie wprowadzeniem odpłatności za studia. Nie proponują też menedżerskiego systemu zarządzania uczelniami. A bez wymienionych reform, zdaniem autora tekstu, nadal będziemy posuwać się trzecią drogą, bez szans dołączenia do czołówki światowej. Nie jest przecież przypadkiem, że wyprzedzające nas w rankingach uczelnie z krajów rozwijających się, wspomniane na początku tego artykułu, funkcjonują według postulowanego tu modelu.
OECD, Education at a Glance 2007, http://www.oecd.org/document/30/0,3343,en_2649_37455_39251550_1_1_1_37455,00.html, 21.04.2008
Prof. Andrzej Jajszczyk pracuje w Katedrze Telekomunikacji Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie oraz działa w Polskim Forum Obywatelskim
|