Waldemar Korczyński Ile wykładni, ile definicji
Co może sąd i naukowe gremia?
Dyskusja
o reformie min. Kudryckiej, to dyskusja o reformie prawa, warto więc
przypomnieć jak tzw. prawo funkcjonuje. Jest otóż zupełnie
inaczej niż w naukach rozumianych jako "sciences", gdzie w
miarę precyzyjnie definiuje się pojęcia i używa standardowej,
relatywnie prostej logiki. Prawo posługuje się pojęciem normy,
która jest wypowiedzią o zakazach, powinnościach etc.. To,
czy w konkretnej sytuacji należy normę stosować czy nie zwala się
na tzw. wykładnię, która stwierdza czy stan faktyczny
wyczerpuje znamiona (czynu) określone w hipotezie normy. I w tym
miejscu organ stosujący prawo, tak naprawdę, nie jest niczym
związany. Może orzec, że dwa razy dwa to siedem, a piszący te
słowa wywołał wojny punickie. Jedyne ograniczenia, to wydane
wcześniej wykładnie dotyczące tej samej lub podobnych norm. I
cześć; tu dyskusji nie ma, bo organ "uznał", "dał
wiarę" i co tam jeszcze uczeni styliści prawni wymyślą. Nie
wierzycie? Zapytajcie prawnika co to jest "kradzież" czy
"morderstwo". Niech poda definicję
zrozumiałą dla normalnego człowieka. Jednym z niewielu dobrze
przez prawo określonych pojęć jest np. "bycie pod wpływem"
czy "przekroczenie dozwolonej prędkości". Ale to określa
się liczbami. A czy zauważyliście, że najmniej odwołań dotyczy
tych właśnie fragmentów orzeczeń? W wydawaniu wykładni
organ kieruje się zasadą, by nie wypowiadać się o rzeczach
oczywistych. Jednak to, co jest dla niego oczywiste bywa od "zwykłej"
oczywistości odległe, a organ nie jest niczym związany i wcale nie
musi uwzględniać przekładanych mu dowodów.
Państwo prawa, czy państwo
prawników?
Abstrakcyjnych organów,
oczywiście, nie ma, więc wzniosły slogan o "państwie prawa"
przekłada się na smutną rzeczywistość "państwa prawników",
którzy tworzą swe własne coraz to bardziej skomplikowane
systemy orzeczeń, wykładni, zasad postępowania i uzasadnień
aksjologicznych. Wszystko wyrażone w ich własnym hermetycznym
języku, gdzie słowo "norma" pojawia się równie
często (a bywa, że równie potrzebnie) jak typowy dla naszej
nacji zaczynający się na literę k, "przecinek" w ustach
podpitego pseudokibica. Uzasadnia się tę twórczość
potrzebą podnoszenia poziomu praworządności i "ochrony praw".
I nie ma sposobu by sprawdzić czy wytworzone w ten sposób
prawo nie jest np. sprzeczne, bo nikt tego nie formalizuje, a gdyby
nawet to zrobił, to zawsze można powiedzieć, że rozumowania
deontyczne do pojęcia prawdy czy niesprzeczności mają się nikjak.
Holde Kunst
(Wissenschaft) oder holden Kuenstler
(Wissenschaftler)?
Dokładnie taką samą sytuację
spotykamy w systemie nauki. Wystarczy "prawników"
zastąpić "naukowcami" (ale tylko tymi, biorącymi udział
w pracy "organów"), a "poziom praworządności"
zastąpić "poziomem naukowości". Jest chyba jeszcze
gorzej, bo np. orzeczenia sądów są z reguły jawne, a tylko
wyjątkowo utajnione, a np. recenzje odwrotnie. Śródtytuł
tej części, to parafraza znanego wiersza Franza v. Schobera („An
die Musik”), który sakralizował muzykę równie
wzniośle, jak niektórzy uczeni naukę. Obawiam się,
niestety, że tak podświadomie, to większość ludzi nie tylko
sztukę, ale i (bliska jej w końcu naukę) tak właśnie traktuje.
Podejrzewam też, ze jest to również udziałem sporej części
naszego środowiska, bo to tak przecież miło powiedzieć o sobie
„uczony”, „naukowiec”, czy choćby „nauczyciel akademicki”.
Do idoli pop-kultury wprawdzie daleko, ale zawsze można na nich
spojrzeć z wysokości „tej prawdziwej nauki” i od razu zrobi nam
się lepiej. Nawet przy dużo gorszych niż idoli dochodach. Do
świętości też mamy blizej.
To może zejdźmy na ziemię?
Wykładni wyeliminować się nie
da; ktoś musi ustalać "co jest czym". Można jednak
usztywnić sam proces "wykładania" i zażądać by każda
wykładnia musiała zawierać odpowiedzi na kilka pytań
zaczynających się od partykuły "czy” To taki "ożenek"
uczonej wielce wykładni z normalną w nauce definicją. Orzeczenia
takie byłyby z konieczności "grube" i nieprecyzyjne, ale
w miarę jednolite, a ewentualne "błędy"
(każda wykładnia jest w jakimś sensie teleologiczna) można
naprawić przez jasne stwierdzenie, że "z uwagi na ..."
stwierdza się, że Abacki rower wprawdzie ukradł, ale do pierdla
nie pójdzie. Być może trzeba by tu uczciwie powiedzieć, że
nie pójdzie, bo jego wujek jest personą ważniejszą niż
właściciel roweru, ale coś wypadałoby tu napisać. I nie gadać o
precyzji orzeczeń, o ich indywidualizacji, o uwarunkowaniach etc..
Podobnie mogłyby funkcjonować organy "naukowe".
Reforma petryfikuje status
quo.
Proponowana reforma niczego w tym
zakresie nie zmienia. W sprawach akademickiej hierarchii powiela
rozwiązanie przyjęte w ustawie o dostępie do zawodów
prawniczych. Jest to ewidentny postęp w stosunku do stanu sprzed 10
lat, ale problemu jakości prawników nie rozwiązuje, a tylko
przesuwa na okres, kiedy jej dzisiejsi ewentualni beneficjanci zaczną
myśleć o zapewnieniu przyszłości swoich dzieci. Tak widzę
najbardziej chyba kontrowersyjny fragment reformy - "zniesienie"
habilitacji. O takich aspektach owego zniesienia jak np. weryfikacja
tego co mamy czy całkowitym ujawnieniu tego "kto jest kim"
wspominać nawet nie warto. Podejrzewam, że potraktowanie serio
sprawdzania obecnej kondycji habilitacji doprowadziłoby do jej
naturalnej śmierci.
Weryfikacja zamiast znoszenia
Argumentów "przeciw"
nie widać, ale zamiast o "zniesieniu" trzeba by dziś
mówić o "weryfikacji". Choćby związanych z
habilitacją uprawnień. A warto chyba zauważyć, że w zasadzie
cała dyskusja wokół reformy zdominowana została przez
problem "być, czy nie być, habilitacji". Pozostałe
propozycje zarówno min. Kudryckiej jak i prof. Jajszczyka i
prof. Kalisza potraktowane zostały jakoś marginalnie. A chyba
niesłusznie, bo np. rozdzielenie zarządzania uczelnią od
organizacji nauki, nie mówiąc już o normalnej działalności
naukowej wydaje się mieć znaczenie fundamentalne. Podobnie wygląda
sprawa "bezpłatnych" studiów, za które
płacimy wszyscy i ograniczonych możliwości finansowania nauki
(uczelnie "flagowe"). Jeśli powodem braku dyskusji o tych
sprawach jest jakiś konsensus, to bardzo dobrze. obawiam się
jednak, że naszym polskim obyczajem znów całą parę naprawy
nauki puścimy w gwizdek habilitacji. Obym się mylił.
Tekst ten jest niewielka
modyfikacja mojego artykułu z „Kontratekstów” nr. 105 z 9
maja br.
|