Po ukończeniu studiów dostaje się dyplom. Dawniej była to przepustka do lepszego, bardziej stabilnego życia. Dyplom ukończenia uczelni był kiedyś certyfikatem gwarantującym określoną wartość produktu finalnego tej uczelni – jej absolwenta. Lat temu jeszcze 50 miało to pewnie sens, bo absolwent taki, jeśli był wybitny miał szansę natychmiast podjąć pracę „zgodną z kierunkiem studiów”. Dziś jest to praktycznie niemożliwe. Ogólność tzw. „profilu absolwenta” tak dalece odbiega od „konkretności” wymagań jego bardzo wyspecjalizowanego stanowiska pracy (mówimy o zatrudnianiu „zgodnym z kierunkiem studiów”, a więc nie o takim, gdzie np. inżynier informatyki wykonuje swój zawód obsługując komputer w pocztowym okienku), że jakiekolwiek zatrudnianie go natychmiast po studiach na „zgodnym z kierunkiem studiów” stanowisku pracy doprowadziłoby szybko jego pracodawcę do bankructwa. Rozsądny pracodawca przyjmuje zwykle dyplom z pewną rezerwa i pyta np. jakie miał kandydat do pracy „przedmioty nauczania” i jakie odbył praktyki. Niekiedy z kim miał zajęcia itp.. Dyplom jest coraz częściej dodatkiem, bywa, że formalnym jak np. w instytucjach państwowych, do rozmowy kwalifikacyjnej. W wielu jeszcze instytucjach jest to dodatek konieczny, ale równie wielu pracodawców zaczyna dyplomy w jakimś sensie weryfikować, co oczywiście zamazuje ich sens jako wspomnianego certyfikatu. Obawiam się, iż wkrótce dojdziemy do sytuacji jaka jest obecnie np. w USA, gdzie z jednej strony ustawiają się kolejki po absolwentów kilku elitarnych – zwykle prywatnych – uczelni, z drugiej dyplomy innych nie robią właściwie na nikim wrażenia. Od tych pierwszych (absolwentów dobrych uczelni) nie oczekuje się jednak „wykonywania pracy zgodnej z kierunkiem studiów”, ale dobrych podstaw ogólnych i zdolności szybkiej adaptacji do zmieniających się wymagań jego miejsca pracy. Trudno tu zresztą mówić o „zgodności z kierunkiem studiów”, bo pojęcie kierunku studiów funkcjonuje tam trochę inaczej (to student określa „kierunek studiów” wybierając określone zajęcia. Tak wiec to on sam kształtuje „profil absolwenta’ i podejrzewać można, iż próba „uporządkowania sytuacji poprzez np. podanie listy takich profilów byłaby bezsensowna, bo np. 4 z 10 dostępnych zajęć student wybrać może na 210 sposobów, a uwzględniając – jak każą obowiązujące przepisy - ich kolejność znacznie więcej.) Tak naprawdę, to amerykański dyplom jest bardziej dyplomem ukończenia uczelni, niż konkretnego kierunku studiów. Uczelni elitarnych nie może być wiele, bo w przeciętnej populacji kandydatów do elity jest zaledwie kilka procent. Jak by nie kombinować dyplomy pozostałych będą miały raczej niską wartość. Nie jest tez wcale pewne czy dominanta poziomu w grupie tych pozostałych będzie bliska poziomowi tych dobrych. Oczekiwałbym raczej czegoś przeciwnego.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9]
|