Stosowane w uczelniach formy przekazywania wiedzy to utrwalona wiekami doświadczeń tradycja. Dotąd sprawdzały się dobrze, a teraz wystarczy trochę je unowocześnić. Czy naprawdę? W gaju Akademosa wykładów, w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, nie było (odkrycie najstarszego uniwersytetu w Aleksandrii trochę tylko psuje ten obraz). W średniowieczu księgi bywały warte wiosek, później też nie było dużo lepiej, a o takim jak dziś dostępie do informacji i szybkości propagacji odkryć naukowych nie można było marzyć nawet przed 50 laty. Na wykładzie przekazywano wiec wiedzę, która dziś student znaleźć może w bibliotece czy Internecie. Dziś nauczanie zastępuje dyskusję. Systemowe, wysoko zorganizowane nauczanie wymusza niepartnerskie, często wręcz „odczłowieczone” relacje miedzy nauczanym, a nauczającym. Ten pierwszy zwykle słucha (np. wykładu) lub „ćwiczy umiejętności” (np. wyciągnięty do tablicy na ćwiczeniach), a ten drugi „naucza”. Zgodnie z filozofią systemu rynkowego, ten pierwszy jako „klient” ma coraz częściej określone wymagania, a ten drugi stara się je spełnić. W efekcie uczeń czy student nie tyle stara się wiedzę zdobyć, co chce być jej „nauczonym”, a nauczyciel (akademicki również) staje się z konieczności bardziej showmanem (to ma być „atrakcyjne”, a wiec dobrze opakowane) niż belfrem. W uczelniach elitarnych atrakcyjność oznacza zwykle nie tylko atrakcyjność formy, ale również, a może nawet głownie, treści wykładu, bo słuchacz jest ciekawym świata aktywnym studentem. Jeśli jednak słuchacze są bierną masą trochę przerosłych uczniów, to taki „atrakcyjny” wykład bardziej im zaszkodzi niż pomoże, bo w ich rozumieniu, „atrakcyjny”, to taki, który jest „zrozumiały” bez specjalnego wysiłku. Kilka lat temu byłem zaszokowany wypowiedzią anonimowego studenta w Internecie, który z oburzeniem pisał o tym, że jakiś wykładowca każe się uczyć z książek. W podtekście było oczywiście pytanie, „po co zatem wykład?”. Dziś nie byłbym już tak zaskoczony. Ta postawa wydaje się niestety szybko utrwalać, bo z jednej strony daje się łatwo uzasadniać (demokracja, urynkowienie edukacji itp.), z drugiej zaś jest dla studenta pierwszego roku znacznie łatwiejsza do zaakceptowania, bo jest w istocie kontynuacją tego co było w szkole średniej. Niestety, po ukończeniu studiów nikt już nie dba o to, by ich absolwentom przekazywać wiedzę atrakcyjnie, za to często wymaga od nich samodzielnego jej pozyskiwania. Co ciekawe większość absolwentów tego nie zauważa i kontestuje zastaną rzeczywistość. Nauczenie aktywności człowieka po studiach mającego już ukształtowane nawyki i (zwykle mocno przesadzone) oczekiwania jest zadaniem bardzo trudnym i rozmaite programy „aktywnego poszukiwania pracy” niewiele tu pomogą. To jest po prostu trochę za późno.
strony: [1] [2] [3] [4] [5] [6] [7] [8] [9]
|