Waldemar Korczyński
Posłowie do
tekstu
Motto
Kanalizacja jest dobra,
gdy woda idzie do góry,
a gówno na dół. Jest
zła gdy jest odwrotnie. Jest fatalna
gdy woda miesza się z
gównem.
Mój kumpel, Jacek D.
Dyplomowany Urzędnik,
primo voto technik
budowlany
Dziękując za komentarze do mojego tekstu o potrzebie
ustanowienia kontroli etycznych aspektów bycia naukowcem (np. tzw. zachowania
godnego nauczyciela akademickiego, na co się nadziałem; zachowywałem się,
oczywiście, niegodnie) pozwolę sobie niektóre sprawy "uściślić".
Główną tezą
tego tekstu było otóż raczej oczywiste, jak sądzę (proszę o korektę, jeśli tak
nie jest), stwierdzenie, że w nauce same "reformy systemowe", bez wymuszenia
zmiany mentalności części uczonych nic nie dadzą.
Ja tu niczego nowego nie
wymyśliłem. Powtarzam za innymi wielokrotnie przez życie zweryfikowaną
prawidłowość.
Wiele lat temu (tak około 1994 roku) gościł w Kielcach jakiś
prominentny amerykański biznesmen, który prawił o przewagach kapitalizmu nad
tym, co my wtedy mieliśmy (ja do dziś nie wiem co to było). Za podstawy
kapitalizmu uznał duch przedsiębiorczości (wszyscy bili brawo) i oparty o biblię
etos przyzwoitości (milczenie sali).
Określenie "etos przyzwoitości" jest pewnie
bardzo redundantne, ale ja chwilowo lepszego nie znajduję. A chodzi mi swoiste
nakładanie się sztywnych i transcedentnie umocowanych zasad religijnych i
wypracowanych przez wieloletnią praktykę zasad współpracy i rozwiązywania
pojawiających się w normalnym życiu konfliktów. Potem, chyba na łamach
"Tygodnika Powszechnego" prof. L. Pacholski (ten z Wrocławia) powiedział, że
poziom studiów zależy nie tylko od wyposażenia uczelni w sprzęt i kadrę, ale
również od tego jacy przychodzą na te uczenie studenci. Ubolewał, zdaje się, że
olimpijczycy uparcie idą na renomowane uczelnie warszawskie, które się w ten
sposób dodatkowo wzmacniają. Nie pamiętam tej wypowiedzi dokładnie, ale taki był
chyba jej sens. I taka jest zasada. W tzw. mądrości ludowej kojarzy mi się to w
tej chwili z powiedzeniem, że z pustego i Salomon nie naleje, ale na pewno
znajdą Państwo lepsze odpowiedniki.
Być może na poziomie edukacji bardzo
elementarnej i o dobrze zdefiniowanych celach znaczenie
"materiału" w stosunku do wartości systemu jest pomijalnie małe (por.
powiedzenie, iż bitwę pod Sadową wygrał pruski nauczyciel), ale potem
zaczyna ono rosnąć wykładniczo, bo to ludzie te systemy ustanawiają. Powstaje w
ten sposób pewien rodzaj "błędnego koła"; patrząc na całość en bloc widać, że
funkcjonuje źle, ale - nie wiadomo dokładnie dlaczego - standard jest taki, że
albo szukamy "winnych", albo winimy abstrakcyjny system i postulujemy jego
modyfikację, ale bez żadnych rozliczeń konkretnych ludzi.
Pierwszą możliwość
stosuje władza do "kozłów ofiarnych", a drugą do siebie. Błędne koło polega tu
na wzmacnianiu cech negatywnych poprzez zachowania GTW (Grupa
Trzymająca Władzę) ukierunkowane na ich usuniecie. GTW nie może
jednak postępować inaczej, bo prowadziłoby to do jej marginalizacji. Zachowania
w tym sensie niestandardowe, to rewolucje. Jednak cena normalnej, niesterowanej
z zewnątrz, rewolucji jest bardzo wysoka, a jej skutki nieprzewidywalne.
W
powiedzeniu, iż rewolucja pożera swoje dzieci jest sporo prawdy. Zazwyczaj
zresztą pożera nie tylko rewolucjonistów, ale i bardziej wartościowe jednostki
dawnej GTW, które nie mając dostatecznie elastycznego kręgosłupa są właściwie
skazane, bo ich dawni "koledzy po władzy" szybko się przefarbują, a potrzebując
uwierzytelnienia w nowej roli chętnie dawnym kumplom dokopią.
Nie każdego więc
na rewolucję stać, a z przykładu naszego wschodniego sąsiada wnosić można nawet,
że stać na to tylko niewielu.
Wydaje mi się jednak, że naukę polską stać na coś
pośredniego; na jawność. Wiem, wiem, że wielu z Państwa powie, iż jawność to my
już mamy, więc nie ma o czym gadać. Chyba jednak jest.
Gdyby wszystkie dokonania
wszystkich uczonych były całkowicie jawne, to znacznie trudniej byłoby naukowcom kiepskim uwalać lepszych od
siebie (nie twierdzę, że byłoby to niemożliwe; por. powiedzenie nauka
radziecka zna takie przypadki). Może nawet dałoby się powiedzieć trochę
prawdy o motywach wcześniejszych działań takich uczonych.
To tyle uwag
"ogólnych". Może teraz o konkretach.
Pisząc, że nauka jest niekontrolowalna i
nieocenialna (bo tak chyba trzeba rozumieć wypowiedzi Jana(Janka) i Z. Szulca
nie chciałem powiedzieć, że jest taką "w ogóle" tzn. m.in. że nigdy
nieocenialna. Oczywiście jest i przykładów jest mnóstwo. Kłopot w tym, że
zazwyczaj trudno jest ocenić odkrycie w chwili jego powstania.
A decyzję
co do podjęcia tematu (i stosownego podzielenia forsy) podjąć trzeba szybko. I
bywa, że jednostka wie więcej niż środowisko; por. obawa (kunktatora?) Gaussa o
wrzask Beotów w przypadku opublikowania jego odkryć z geometrii (prawdopodobnie
nieeuklidesowej).
Jest jeszcze jeden równie ważny co wredny aspekt kontroli
nauki; fachowość kontrolera. Bywają dziedziny tak wąskie, że sensowna ilość
ekspertów byłaby niewiele mniejsza niż ilość ludzi zajmujących się tematem, a
kontrole możliwe tylko przez powtarzanie kosztownych eksperymentów. Numer "na
Sokala" wycięli zresztą pewnej poważnej konferencji również studenci MIT. Dowcip
"spalili" gadając o sprawie przed ostateczną recenzją, ale osad pozostał.
Lipa
zimnej syntezy i afera z koreańskim klonowaniem sypnęły się niejako "z natury
rzeczy", bo sprawa była za duża i chętnych do kontroli mnóstwo.
Czy jednak ktoś
z Państwa może zagwarantować, że wśród setek tysięcy doniesień o nowych - różnej
wagi - odkryciach nie ma już żadnej lipy? Pisząc, że nauka jest niekodyfikowalna
miałem na myśli coś podobnego; rozwój nauki jest znacznie szybszy i ma bardziej
nieprzewidywalne skutki niż rozwój "normalnego" życia społecznego. Tu zresztą
pojawia się ten sam problem; kodyfikację działalności naukowej - jeśli ma ona
być skuteczna - powinien prowadzić ktoś/coś zorientowany zarówno w tzw.
naukoznawstwie, konkretnych naukach szczegółowych (to może trochę mniej, ale w
przypadku nauk związanych np. z życiem ludzkim chyba byłoby warto), szeroko
rozumianej kulturze i, oczywiście, prawie.
Z tego co ja wiem, to chwilowo nikogo
takiego nie ma, a próbami kodyfikacji nauki zajmują się pasjonaci. Jeśli się
mylę, będę wdzięczny za sprostowanie. Ale w moim tekście nie miałem zamiaru
pisać o styku prawa i nauki, rozumianej jako sam odarty z wszelkich aspektów
społecznych, proces pozyskiwania i weryfikacji wiedzy. A mam wrażenie, że to o
tym kilka osób pisało.
Moją jest winą, że nie podkreśliłem dostatecznie wyraźnie
faktu, iż piszę o nauce rozumianej jako zjawisko społeczne; pewne
nietypowe środowisko, do którego przykładanie zwykłych miarek może być zawodne.
I jedynym co naprawdę postulowałem było poważne potraktowanie obowiązującego
teoretycznie i dziś prymatu normalnej, typowej dla zwykłych ludzi, etyki nad
rozmaitymi wynaturzeniami motywowanymi rzekomą etyczną odrębnością nauki.
Nie
wiem czy ładnie jest pisać o swoich sprawach, ale pokaz takiej "akademickiej"
etyki dał chyba prof. Adam Massalski w odpowiedzi na zadane mu przez redakcję
"Kontratekstów" pytania. Szczegóły, miejscami chyba nawet zabawne, znaleźć można
w zamieszczonym w rzeczonych "Kontratekstach" artykule K. Łozińskiego "A tak,
poza tym, wracając do pytań".
Ja podaję tu przykład, który dobrze znam i w którym senator Massalski
explicite pisze o "zwyczajach akademickich" wyłączających (przynajmniej
lokalnie) działanie etyki zwykłej. Mógłbym również podać przykład wyłączania
art. 54 Konstytucji (ten o wolności wypowiedzi) i publicznego określania jako
"nieetyczne" wypowiedzi ujawniających poważne nieprawidłowości w funkcjonowaniu
uczelni.
Mógłbym podać wiele innych przykładów takich wykluczeń działania
zwykłej etyki. Lista byłaby długa, a podejrzewam, iż wielu z Państwa potrafiłoby
coś jeszcze dopisać. Myślę, ze J. Wieczorek mógłby służyć nawet jakimś
usystematyzowaniem. Można, oczywiście, powiedzieć, że takie numery zdarzają się
również poza nauką. Problem w tym, że żadna inna dziedzina ludzkiej działalności
(pomijam tu tworzenie wzorców przez media) nie jest równocześnie tak
autonomiczna i opiniotwórcza jak nauka, a wytworzone np. przez wspomniane wyżej
zachowania wzorce wracają potem do nauki jako wypaczone reguły.
Mnie razi brak
mechanizmów permanentnie regulujących ten proces. Tego nie da się załatwić przez
kodeksy ani komisje etyczne. To tak, jakby rektor uczelni w przypadku rozróby z
ofiarami i pożaru w uczelnianym kampusie oświadczał, że załatwi sprawę w ramach
autonomicznej uczelni i jeszcze odmówił odpowiadania na pytania o stan
faktyczny.
Ja chciałem zwrócić uwagę na fakt, że żadna z reform nic o takim
mechanizmie nie wspomina. Mechanizm ten mógłby stanowić filtr (oczyszczalnię?), który powinien być częścią każdej
kanalizacji. Nie mam złudzeń; są przypadki, kiedy wartość, nawet bardzo
nieetycznej, jednostki dla systemu jest większa niż ocena jej wad. I każdy
system będzie taką jednostkę tolerował. Ta wyjątkowa wartość powinna być jednak
jakoś uznana i udokumentowana, a system nie musi takiego osobnika szczególnie
hołubić; tolerancja wystarczy.
My mamy sytuację gdzie hołubione bywają (nie wiem
czy są, ale na pewno bywają) jednostki którym trudno jest przypisać jakąś
szczególną wartość. Żaden filtr nie jest idealny, ale programowa rezygnacja z
posiadania filtrów wydaje się być nieporozumieniem.
Mamy wielu znakomitych i o
wysokim morale naukowców, ale nie wszyscy nasi uczeni są tacy. I to trzeba
zauważyć. Tak jak i to, że prawnicy bywają rozmaici. Ja nie wkładam wszystkich
do jednego worka; przeciwnie pisałem nawet, że poważnie potraktowana praca
prawnika jest niesamowicie ciężka.
Ja mam problemy z wystawianiem negatywnych
ocen studentom, bo zawsze boję się, że może kogoś skrzywdzę (choć podzielam
poglądy P. Małgorzaty, P. Barbaszewskiego i Zbyszka o ich poziomie). Nie
potrafię sobie wyobrazić sytuacji, gdzie działając w warunkach informacji
niepełnej i niepewnej miałbym np. skazać człowieka na tzw. karę.
Bywa jednak
różnie, a prawnicy uparcie ignorują istnienie formalnych metod sprawdzania
poprawności rozumowań i kontroli niesprzeczności zbiorów przepisów. A metody
takie istnieją (również jako programy komputerowe) i choć nie przerobiłyby
sądowej "gry" między stronami na proces poszukiwania zgodnych z prawem
rozstrzygnięć, to na pewno przybliżyłyby tę grę do postulatu Jana(Janka) bycia
zrozumiałą dla przeciętnego obywatela.
Obarczam prawników winą w tym sensie, że
nie krzyczą, iż przepisy są złe i tworzą prawo (np. orzeczenia SN czy TK) bez
formalnej weryfikacji jego niesprzeczności. Obarczam ich też (ale nie
wszystkich) tym, że piszą nieczytelne dla przeciętnego człowieka orzeczenia
cytując np. nazwy przepisów bez uzasadnienia ich interpretacji. A tak nawiasem;
czy nie drażni Państwa powiedzenie, że ktoś "wygrał proces"? To się przecież
skądś bierze, a sąd nie jest ani ringiem ani karcianym stolikiem.
Może ja się
źle wyraziłem, ale pisząc - może zbyt ironicznie (mam jednak naprawdę ciekawe
doświadczenia) - o prawnikach nie
uogólniałem tych poglądów na wszystkich prawników. Jeśli "pingwin", źle
mnie zrozumiał, to przepraszam.
Mam nadzieję, że teraz napisałem to lepiej. Nie
wiem czy się wytłumaczyłem, ale teraz nic więcej nie wymyślę. Przepraszam, że
zamiast wypowiadać się w komentarzach piszę kolejny długi tekst, ale chwilowo
mam pewne kłopoty ze stałym dostępem do Internetu.
|