www.nfa.pl/

:: Popularyzacja nauki czy promocja osób?
Artykuł dodany przez: nfa (2005-02-10 14:53:01)

POPULARYZACJA NAUKI CZY PROMOCJA OSÓB?

Ewa Kostarczyk

Polska Agencja Prasowa oraz Ministerstwo Nauki i Informatyzacji organizują konkursy na Popularyzatora Nauki. Konkursy ogłaszane są w mediach oraz na stronach internetowych portali naukowych http://www.naukawpolsce.pap.pl/cgi-bin/index.pl?k=11 Obok wykładów, seminariów, artykułów oraz książek popularnonaukowych, istnieje szereg innych inicjatyw popularyzatorskich jak na przykład bardziej lub mniej lokalne festiwale nauki, a wśród nich Festiwal Nauki w Warszawie współorganizowany z Gazetą Wyborczą oraz Polityką.

Popularyzacja nauki odgrywa bardzo ważną rolę w rozwoju każdego społeczeństwa i zarówno sami naukowcy jak i media mają tego świadomość i deklarują swoją aktywną rolę w tym procesie.

Sztandarowa popularyzatorka genetyki prof. Fikus, która została laureatką konkursu na Popularyzatora Nauki w 2004 mówi: "Rolą, misją, zadaniem i obowiązkiem naukowców jest komunikowanie się ze społecznością”.

Taka jest misja naukowców.

Nie jestem jednak pewna czy ta misja naukowców jest właściwie podchwytywana i wykorzystywana przez media. Mam poważne wątpliwości co do promocji tematów naukowych w polskich mediach oraz udostępniania łam czasopism na popularyzację nauki w Polsce.

Zmagania z popularyzacją tematu

28 grudnia 2004 roku Gazeta Wyborcza wydrukowała artykuł na temat szkodliwości pewnych leków przeciwbólowych. Artykuł bazuje na informacjach szeroko dostępnych w anglojęzycznej prasie medycznej.

Artykuł dotyka dwóch poważnych problemów: pierwszy, ostrzega przed szkodliwością pewnych leków, drugi zaś poddaje pod dyskusję wiarygodność badań farmakologicznych leków, dopuszczających je do klinicznego stosowania. Dwa poważne problemy, zahaczające o etykę badań naukowych oraz społeczne konsekwencje jej uchybień, do śmierci włącznie.

Jako wieloletni członek International Association for the Study of Pain (IASP), Polskiego Towarzystwa Badania Bólu (PTBB), akredytowany szkoleniowiec IASP, a także autorka książki “Neuropsychologia bólu” oraz inicjator szkolenia polskich psychologów w zakresie psychologicznych aspektów bólu na UAM, poczułam się w moralnym obowiązku, o którym mówiła prof. Fikus do zareagowania na tę informację.


Napisałam długi artykuł opisujący mechanizmy bólu przewlekłego, wyjaśniający częstą bezzasadność stosowania leczenia farmakologicznego w bólu chronicznym oraz omawiający podstawy na których opiera się skuteczność psychoterapii w takich przypadkach. Artykuł pt. “Z bólem przewlekłym do psychologa” został wysłany do Gazety Wyborczej 4 stycznia 2005.

Gazeta Wyborcza nie zareagowała nawet na moich kilka następnych maili w których prosiłam o ustosunkowanie się do tematu. Cytat z mojego kolejnego listu: “Dwa tygodnie temu przesłałam do Redakcji Gazety Wyborczej niniejszy list. Do tej pory nie mam odpowiedzi. Treść mojego artykułu jest społecznie ważna: treść artykułu podkreśla rolę psychologa w leczeniu bólu, przestrzega przed leczeniem farmakologicznym oraz wyjaśnia w jaki sposób generuje się syndrom bólu przewlekłego. Artykuł napisałam w odpowiedzi na informacje podawane w Gazecie Wyborczej. Jestem dosyć zdziwiona, że do tej pory nie mam od Państwa odpowiedzi.”

Wreszcie 19 stycznia otrzymałam przepraszająca odpowiedź od Redaktora działu naukowego Gazety Wyborczej Sławomira Zagórskiego, który napisał: “...Pani artykuł jest b. ciekawy, ale niestety nie mam możliwości, by go wydrukować. Po pierwsze jest dwa razy dłuższy niż publikowane przez nas teksty na stronie naukowej. Ponadto jego formuła odbiega od tego, co na ogól publikujemy. Pani tekst ma charakter backgroundowy, a my jako gazeta codzienna musimy koncentrować się na newsach. Oczywiście staramy się te newsy pogłębiać.
Dziękujemy jednak na zwrócenie nam uwagi na psychiczne metody walki z bólem.”

Uznałam więc, że naturalną sprawą, przecież nie tak znowu trudną jest znaczne skrócenie tekstu. Z siedmio stronicowego tekstu zrobiłam skrót najistotniejszych informacji zawarty na półtorej strony. Odpowiedź redaktora Zagórskiego tym razem brzmiała: “...Obawiam się, że krótszej wersji też nie jesteśmy w stanie wydrukować.”
Gazeta Wyborcza nie jest “w stanie” wydrukować artykułu, który spełnia wszelkie warunki popularyzacji wiedzy oraz ważnego społecznie problemu, napisanego w kontynuacji poruszonego przez samą Gazetę Wyborcza zagadnienia, natomiast znajduje miejsce na publikację kawiarnianych dywagacji, pozbawionych walorów informacyjnych autorstwa M. A. Ciemerych-Litwinienko o tym, że nie tylko w Polsce naukowcy narzekają na organizację badań naukowych (Gazeta Wyborcza 26-01-2005).

W międzyczasie artykuł ten sam artykuł wysłałam do czasopisma Charaktery, popularnonaukowego pisma dla osób zainteresowanych psychologią.


Z takim samym skutkiem.

Monity o wysłaniu listu z artykułem oraz prośba o ustosunkowanie się do ewentualnego opublikowania tego tekstu pozostały do tej pory bez odpowiedzi. Nie będę szerzej komentować prostej relacji autor-redakcja oraz reguł savoir vivre’u, których osoby parające się piórem powinny przestrzegać. Dla mnie to sytuacja wręcz zdumiewająca wobec faktu wysokiego bezrobocia wśród psychologów oraz wypierających ich z rynku świadczenia usług leczniczych lekarzy, którzy nagminnie dokształcają się na różnych kursach psychoterapii stosowanej...

Charaktery wolą jednak drukować hermetyczne językowo elaboraty przepełnione nazwiskami wielkich uczonych i myślicieli, a w sprawach bólu kierować na podawane strony internetowe, niekoniecznie ukierunkowane profesjonalnie. Czy to jest właściwa popularyzacja nauki tak trudnej oraz interdyscyplinarnej i zdecydowanie wymagającej pokierowania procesem myślowym nie wprowadzonego czytelnika?

Kto może popularyzować wiedzę?

Problem z popularyzacją nauki jest produktem ubocznym patologii w szkolnictwie wyższym i nauce. Media, szczęśliwie przerwały zmowę milczenia na ten temat. Cieszy, że coraz częściej media przemawiają głosem nie tylko decydentów środowisk naukowych ale również osób nie utytułowanych lecz posiadających doświadczenia i rozeznanie w podstawowych problemach nurtujących społeczność akademicką.

Niestety, najczęściej w mentalności przeciętnego polskiego redaktora jakiegoś działu w czasopiśmie to jedynie osobnik obdarzony przedrostkiem prof., lub co najmniej dr hab. może wypowiadać się publicznie na łamach czasopism. Odrębną grupę stanowią osobnicy raczkujący w sferze nauki, pod warunkiem, że będąc co prawda magistrami są niewątpliwie desygnowanymi przez swoich utytułowanych odpowiednio zwierzchników do podejmowania dalszych stopni kariery naukowo-popularyzacyjnej.

Osoby nie promowane przez utytułowanych nie mają prawa głosu. Przeciętny redaktor czasopisma nie zadaje sobie większego trudu aby wniknąć w dorobek naukowy utytułowanego. Wystarczy, że to profesor. Profesor to autorytet. Nieważne jaką posiada naprawdę wiedzę, nieważne czy jest kanalią usuwającą w cień zagrażających jego administracyjnej karierze rywali. Według przeciętnego redaktora czasopisma dr nauk, nie polecany przez utytułowanego, to ktoś zdecydowanie poniżej pułapu konwersacji do której ów redaktor mgr, ale redaktor działu naukowego może się zniżyć.

Media to czwarta władza, o tym mówią nawet dzieci. I jak każda władza może uczynić wiele dobrego ale też wiele złego. W tym również zła o skutkach społecznych.

Nonszalancja przeciętnych pracowników czwartej władzy rodzi wiele nieporozumień. Czytamy na przykład, że oto dziennikarka "Rzeczpospolitej" Anna Paciorek została laureatką Nagrody Phil Epistémoni (Przyjacielowi Nauki), przyznawanej co dwa lata przez Kolegium Rektorów Szkół Wyższych Krakowa dziennikarzom wyróżniającym się w relacjonowaniu problemów życia akademickiego i nauki (Rzeczpospolita 27.01.2005). Jeśli zainteresujemy się bliżej jakie to problemy życia akademickiego i nauki relacjonowała Anna Paciorek, okazuje się, że przede wszystkich prowadziła wywiady z decydentami http://www.rzeczpospolita.pl/szukaj/gazeta_online.pl oraz pisała panegiryki na temat możliwości edukacyjnych jakie nasz kraj oferuje. A oto parę tytułów: Dobra szkoła wyrównuje szansę, Pożądane języki obce, Potrzebne wsparcie rządów: Jedna Europa, wspólne programy studiów, Europejska czołówka ( w której są Politechnika Warszawska i Wrocławska, Egzaminatorzy się uczą: Posłowie kontrolują przygotowania do nowej matury, Pedagogiem być! Najpopularniejsze kierunki na studiach dziennych na uczelniach państwowych, Kłopoty z kadrą, Komu pochwałę, komu naganę: Państwowa Komisja Akredytacyjna sprawdza jakość wyższych uczelni, W Polsce po angielsku, Nie trzeba wyjeżdżać: Bezpłatne kulturoznawstwo w Ośrodku Studiów Amerykańskich.


Czy to nie zastanawiające, że Pani Anna Paciorek nie przeprowadziła w 2004 roku ani jednego wywiadu z naukowcem, nie napisała ani jednego artykułu oddającego problemy polskiej nauki oraz kadry naukowej i została wyróżniona nagrodą plasującą ja w gronie osób działających na rzecz polskiej nauki? A może nagroda wieńczy dzieło przemilczania przez wyróżnioną Redaktor tych wszystkich palących problemów szkolnictwa wyższego i nauki?

Popularyzacja nauki obejmuje również promowanie prac badawczych, zwanymi umownie naukowymi wśród młodzieży szkolnej. I oto mamy zniewalający przykład popularyzatorski opisany przez portal Nauka w Polsce http://www.naukawpolsce.pap.pl/cgi-bin/index.pl?id_depeszy=PAP20050124W02133&polecenie=info&k=42

Polska licealistka zbadała wpływ muzyki na zestresowane psy. Taka praca w USA byłaby po prostu typową pracą szkolną w ramach tzw. science project, ocenianą przez szeregowych nauczycieli w przedmiocie science, który obejmuje bardzo wyrywkowo różnorodne tematy z zakresu biologii, chemii oraz fizyki. Nikomu nie przyszłoby o tym pisać w portalu sponsorowanym przez państwowe agencje typu PAP i PAN i wspominać o tym, że recenzentem jej pracy w konkursie był kierownik Katedry Psychologii Biologicznej Uniwersytetu Warszawskiego, prof. Jan Matysiak, a opiekunem merytorycznym podczas badań - były dyrektor szczecińskiego schroniska - profesor weterynarii, Remigiusz Węgrzynowicz. Sądzę, że w zestawieniu z zaprezentowaną pracą amerykańscy naukowcy, nie bardzo byliby zachwyceni podawaniem ich nazwisk.

Pracę trudno bowiem nazwać mianem pracy naukowej, wykonana jest na niejednorodnym materiale, pozbawiona jest badań kontrolnych i antropomorfizuje zachowania orientacyjne zwierząt. Jeśli jednak poważny portal naukowy nazywa tę prace naukową, to nic dziwnego, że poziom nauki w Polsce oraz wiedza o badaniach naukowych w naszym kraju jest taka niska a licealistka wypełniając lukę na administracyjne zapotrzebowanie na popularyzację nauki otrzyma zapewne wyróżnienie w Belwederze...

Brak proporcji

Nie chcę nikomu odbierać satysfakcji zostania laureatem. Mój głos to próba przywrócenia właściwych proporcji oraz ukazania mechanizmów tworzenia przysłowiowego “bezrybia” na którym wpadają w sieci tylko wielkie ryby.

Brak proporcji jest wynikiem arogancji. Popularyzacja nauki jest czymś odrębnym niż promowanie pomysłów towarzystwa wzajemnej adoracji. To ostatnie prowadzi do ogólnego niedokształcenia polskiego społeczeństwa, pozbawiania go podstawowej kultury współczesnej cywilizacji. Prowadzi do dezorientacji i bezkrytycznego przyjmowania autorytarnie podawanej wiedzy przez media.

Jaki jest sens w ogłaszaniu konkursów, które wygrywają obecne od ćwierćwiecza (książka "Inżynierowie żywych komórek" prof. Fikus była wydana w 1978) w pracy popularyzatorskiej ciągle te same osoby? To przecież nie konkurs. To podtrzymywanie monopolu na działalność, przy całym szacunku oraz zachwycie dla popularyzatorskich talentów prof. Fikus, która mogłaby na przykład zostać uhonorowana za całokształt działalności.

Czy mogą wygrać inne osoby, jeśli media nie dopuszczają nawet do ich zaistnienia?

Dziennikarz zajmujący się problemami nauki powinien mieć szeroką wiedzę oraz doświadczenie z zakresu metodologii nauk, doświadczenie praktyczne z pracy naukowej i dydaktycznej. Pozbawiony tych doświadczeń będzie tylko powielaczem nie do końca sprawdzonych autorytetów, pozbawionym możliwości ich krytycznej oceny oraz nadania sprawom właściwej perspektywy.

















adres tego artykułu: www.nfa.pl//articles.php?id=57